piątek, 30 grudnia 2011

To by było na tyle w tym roku...

Podczas gdy Natalia z Robertem podziwiają żywą szopkę w chorzowskim ZOO z grupą dzieciaków i niewątpliwie marzną przy tym niemiłosiernie, ja w ciepłym zaciszu czterech ścian przy ul.Matki Ewy 1, pragnę Wam podziękować za ten wspólny, miniony rok 2011. Cieszy nas niesamowicie ruch, jaki panuje w przestrzeni okołoblogowej oraz wzrost zainteresowania naszymi działaniami na ulicach Bobrka.
To był intensywny rok. Wiele wspólnych wyjść, wyjazdów, warsztatów, spotkań w domach naszych podopiecznych, setki przedeptanych kilometrów, kilka zdartych par butów, trochę projektów napisanych...
Mogłabym wiele pisać, może przyjdzie jeszcze pora na jakieś większe podsumowanie, ale że Stary Rok tak szybko biegnie, napiszę tylko:

ŻYCZYMY WAM BŁOGOSŁAWIONEGO NOWEGO ROKU, CIEKAWYCH LUDZI NA WASZEJ DRODZE, INSPIRUJĄCYCH SPOTKAŃ I ROZMÓW, INTERESUJĄCEJ LEKTURY NA TYM BLOGU ORAZ WRAŻLIWOŚCI NA POTRZEBY DRUGIEGO CZŁOWIEKA, TAM, GDZIE GO SPOTKACIE. Czego życzymy także i sobie :-)

Do zobaczenia w styczniu, który zamierzamy rozpocząć ogólnopolską akcją....szczegółów jednak nie zdradzę, śledźcie bloga na bieżąco!

Pracownicy i wolontariusze programu Misja ULICA

sobota, 24 grudnia 2011

Krok za krokiem...

Krok za krokiem, krok po kroczku,
Idą Święta, idą Święta.



Za nami szalony czas. Najpierw superwizja w Warszawie. Byłem tam razem z Kasią i Natalią. Nasze streetworkerki są dyplomowanymi pedagogami ulicy. Odebrały certyfikat, od stycznia ruszamy zatem pełną parą. Po superwizji, która była dla nas impulsem do dalszych  rozmów, zdecydowaliśmy się zmienić kilka rzeczy w naszej wspólnej pracy. Był to dobry i potrzebny dla mnie a mam nadzieję, że także dla dziewczyn, czas. W tzw. międzyczasie w Polsce trwała akcja „List do Dzieciątka”. Bardzo szybko znalazły się osoby, które zdecydowały się przygotować prezent na podstawie otrzymanego listu. Listy spływały do nas w swoim tempie. Odbyły się także dwa warsztaty z kuchni śląskiej. Gotowaliśmy karbinadle z ziemniakami oraz deser. W jednej grupie były to racuchy, a w drugiej muffinki. Tak nawiasem mówiąc, mój brzuch jest coraz większy i żona się już zaczyna niepokoić... W poniedziałek mieliśmy gościa na warsztatach. Nawigacja to niebezpieczna rzecz, może zaprowadzić na ul. Matki Ewy albo na ul. Matejki, tak jak w przypadku naszego gościa, Pana Janusza. Takie błędy sprawiają, że człowiek choć chce, to i tak się spóźni. Na szczęście udało nam się spotkać i zasiąść do wspólnego stołu. Był krupnik i muffinki. Wszystko pierwsza klasa. Wspólna Wigilia zaskoczyła mnie, jak tegoroczna zima drogowców. Niby wiadomo, czwartek godz. 16.00, a jednak jedząc wspólnie z dzieciakami barszcz z uszami (podobno moimi, bo mam duże) byłem zaskoczony. Natalia i Kasia wszystko pięknie przygotowały. Było wspólne kolędowanie, opłatki i dobre jedzenie. Oczywiście była także choinka, a pod nią 14 prezentów. Jedzenie nam nie szło. Dziś gdy myślę dlaczego, to z kilkunastu prostych powodów, jeden nasuwa mi się pierwszy. Każdy chciał otrzymać już prezent, a nie zajmować się takimi prozaicznymi rzeczami jak np.: jedzeniem czy śpiewaniem. Prezenty zgodnie z przeznaczeniem, zostały rozdane i szybko rozpakowane. W niejednym oku widzę blask, a na wielu twarzach pojawia się uśmiech. Jedna osoba ku mojemu zdziwieniu nie rozpakowała prezentu. Pytam: nie jesteś ciekawy co dostałeś? Przecież wiem, napisałem wszystko w liście, odpowiedział. I nie rozpakował prezentu do samego końca. Po kilku chwilach dzieci słuchały MP4, sprawdzały buty, kurtki, piłki czy trenowały grę na komórce. Wigilia dobiega końca. Każdy kto chce może zabrać ze sobą to, co mu smakuje. Atmosfera była radosna, ale jak to bywa na niejednej polskiej Wigilii, pod koniec doszło do kłótni i bójki. Bynajmniej nie o prezenty. Takie rodzinne zatargi i sprzeczki. Nikt z nas nie musi udawać kogoś, kim nie jest w tym szczególnym dniu. Nie o to chodzi, by się starać być nagle jakąś pseudo-świętą rodziną. Mi się to udało i cieszę się, że dzieciakom także. Jak to mawia pewien Karp[1], bynajmniej nie ten radiowy:„dzieci swój rozumek mają i ogłupić się przez dorosłych nie dają”. W atmosferze radości, z nutką złości kilku osób do siebie, szliśmy na przystanek. Na przystanku, choć nie padał śnieg i nie wiał wiatr, chłopcy zrobili małą zadymkę miedzy sobą, a osobami oczekującymi także na przystanku. Zabawa w bitwę śnieżną. Wróciliśmy na Bobrek. Życzenia spokojnych świąt kończą czwartkowy wieczór. Można wracać sprzątać. Pierwsza streetworkerska „Wigilia bytomska” zakończona. Dziękujemy wszystkim darczyńcom, bez których czwartkowy wieczór wyglądałby pewnie zupełnie inaczej.



Życzymy Wam wszystkim-drodzy Czytelnicy, błogosławionych, spokojnych, zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia!

 Pracownicy i wolontariusze programu Misja ULICA


[1] Karp- ksywa terapeuty

niedziela, 18 grudnia 2011

Pracują na ulicach Bobrka. Chcą pomagać

Pracują na ulicach Bobrka. Chcą pomagać

2011-12-17, Aktualizacja: wczoraj 12:59
Dziennik Zachodni Magdalena Nowacka - Goik
Robert Cieślar, nazywany przez chłopaków z Bobrka "Pan Uno" (od jednej z gier) i jego żona Monika są specjalistami z zakresu pedagogiki ulicy Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP. Co to oznacza w praktyce? Ni mniej, ni więcej, tylko pracę z dziećmi, których światem jest przede wszystkim podwórko i ulica.
Reszta pod tym linkiem:

piątek, 9 grudnia 2011

Gdybym była bogata...

Będzie krótko i treściwie. W sumie zastanawiałam się, czy coś pisać o moim wczorajszym wyjeździe do odległych Gliwic, ale stwierdziłam, że dwa słowa skrobnę.
Byłam na szkoleniu z pisania projektów, które prowadziła pani Barbara Przybylska z Fundacji Wspólna Droga-United Way Polska. Gościliśmy w siedzibie General Motors Manufacturing Poland. Szkolenie było dobrą okazją do usystematyzowania wiedzy, którą już mam, ale pokazało też, jakie błędy popełniamy bardzo często w pisaniu projektów. Mam nadzieję, że będziemy ich na przyszłość unikać, tak by wszystko, co we wniosku musi być zawarte, było jak najlepiej określone. Dużo czasu poświęciliśmy na właściwe formułowanie problemu, który, dzięki naszemu projektowi może być zminimalizowany, cenne były także uwagi dotyczące określania celów i rezultatów, jak również wyboru odpowiednich wskaźników do ich weryfikacji. Fajnie, fajnie...

Organizatorzy zafundowali nam także krótkie zwiedzanie hali produkcyjnej Opla. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie. Co 97 sekund z taśmy zjeżdża nowe auto. No cóż, gdybym była bogata.... Jedno jest pewne, załatwiamy podobne wyjście naszym podopiecznym. Skoro dla mnie to było ciekawe, a jestem totalną ignorantką tematyki samochodowej, to myślę, że im też się spodoba.

Z innej beczki napiszę, że media zaczynają się interesować tym, co u nas się dzieje. Z jakiegoś powodu nie otwiera mi się link do strony Urzędu Miasta. Spróbuję później coś z tym zrobić, a tymczasem podaję tylko suchy link, jeśli komuś z Was będzie się chciało go skopiować, to zachęcam do lektury.

http://www.bytom.pl/pl/10/1323330839/4

Trochę głupio wyszło, bo ja póki co nie prowadziłam jeszcze żadnego warsztatu, inna też jest moja rola jako koordynatorki programu, ale wiedzcie, że też mam plan zaistnieć w kuchni.

Miłego weekendu życzę i do kolejnego posta!

Monia

środa, 7 grudnia 2011

Mikołaj zawitał na Bobrek.

Najpierw udałem się saniami po 240 czekolad, które otrzymaliśmy od skoczowskiej fabryki czekolady INDA. Słodkości załatwiła Kasia, która jest bliżej Św. Mikołaja, niż ja. Z Finlandii jest na pewno bliżej. Wrzucam na warsztat jeszcze karton słodkich rozmaitości i zaczynam pakować paczuszki. Po godzinie mam ich ponad 40szt. Do worka wrzucam jeszcze słodycze i idę zaprząc renifery. Przez chwilę pada nawet śnieg, więc sanie będą mogły sunąć na Bobrek. Gdy docieram zmarznięty na ul. Stalową (sanie mam w wersji kabrio) to wszędzie pusto. Dopiero przed placem zabaw spotykam pierwszych chłopaków. Poprawiam swą czerwoną czapkę i zabieram się za rozdawanie prezentów. Najpierw na podwórkach i ulicach, a potem odwiedzam poznane już rodziny. Mikołaj nie ma czasu zatrzymać się na kawę czy herbatę. Wiele dzieci czeka dziś na prezent. A są takie, które nic dziś jeszcze nie dostały i pewnie nie dostaną. Czym worek lżejszy tym moje serce cięższe, a myśli zagmatwane. Chodząc w ten mikołajkowy wieczór, można jednym gestem, tą głupia czekoladą czy garścią cukierków namalować najpiękniejszy uśmiech na twarzy każdego dziecka. Gdy wsiadam do samochodu uradowany wiem, że nie dotarłem do wszystkich, których chciałem. Dziś rozdawałem to, co otrzymaliśmy od innych a widziałem, że Ci, co otrzymali podarunki, dzielili się z innymi. I oto w tym chodzi. Tylko o to.

Robert Cieślar

Warsztaty kulinarne odsłona IV



            Poniedziałek to jest taki dzień tygodnia, który daje człowiekowi możliwość zaangażowania się pełną parą w rozpoczynający się właśnie tydzień pracy. Dla niektórych moich znajomych tydzień rozpoczyna się w niedzielę, dla jeszcze innych we wtorek. Mam kilku takich, co w ogóle nie przywiązują wagi do tego, czy coś się kończy, bynajmniej taki twór jak tydzień. Jedno jest pewne. Jest poniedziałek i dziś kolejna odsłona warsztatów. Czwartych. Docieram na Bobrek przed 14.00. Moje kroki kierują się do biura PAL-u. Dziś jest tam tylko Mirek. Rozmawiamy chwilę o jutrzejszym wydarzeniu. O 17.30 zostanie rozegrany mecz pomiędzy czterema drużynami: radni, dwie drużyny z Bobrka i drużyna nauczycieli ze SP3. Aura na zewnątrz nie jest przyjemna. Pada ni to śnieg ni to grad. Jednym słowem plucha. Ruszam w teren. Nie dochodzę do chodnika, a chłopcy już mnie namierzyli. Gadu gadu, część cześć. Po kilkunastu minutach są już wszyscy. Drugi raz jest cała grupa warsztatowa. Cieszę się, bo atmosfera na ostatnich warsztatach nie była najlepsza. Chłopcy byli wściekli na jednego z grupy, że chodzi w kratkę. Miał ultimatum, jeszcze raz opuści jedne zajęcia, będzie musiał opuścić grupę. Dziś jest. Po jakimś czasie mówi mi, że nie może wziąć udziału w zajęciach. Powód: musi pilnować rodzeństwa. Chłopcy byli wkurzeni a ja wiedziałem, że dziś nie będzie łatwo. Zostało nas 5. Wszyscy oprócz jednej osoby chcieli go wyrzucić. Dziś jest to jego trzecia nieobecność. Znałem już zdanie grupy, nim każdego z osobna o nie spytałem. Tylko K. bronił chłopka, bo sam ma już jedną nieobecność. Ostatnim razem wybrał hałdę i węgiel. Docieramy do Miechowic. Dziś chłopaków kolej na pomysł na gotowanie. Miały być naleśniki, a jest spaghetti. Idziemy do sklepu i przed 16.30 zaczynamy gotowanie. Idzie nam szybko a zabawa jest przy tym niezła. Wracamy o 18.00 na Bobrek. Temat grupy, nieobecności nadal jest obecny. Chłopcy są gotowi załatwić sprawę dzisiaj. Nie chcą go w grupie. Trzymają się zasady, którą podałem na początku. Dwie nieobecności i czerwone światło. Rozmowa i grupa może zdecydować, że ktoś ją opuści lub dać jeszcze jedną szansę. Tutaj sprawa wydaje się już zamknięta. Opuszczam na chwilę chłopaków. Gdy wracam na plac, wszyscy stoją przed kamienicą D. a on sam stoi pośród nich. Jestem zaskoczony takim obrotem sprawy. Myślałem, że załatwimy to później, ale cóż. Chłopki chcą bym ja mówił. Odbijam piłeczkę i mówię: wy zaprosiliście chłopka na podwórko, to powiecie mu to samo, co powiedzieliście mi wcześniej. Pierwszy raz komunikacja była tak otwarta. Każdy mówił w swoim imieniu. Było dużo komunikatów ja, mnie, a mało my. Chłopka był zaskoczony, ale nieprzywalony. Jago stosunek do warsztatów jest obojętny. Umówiłem się na spotkanie w środę z nim i jego mamą. Grupa postawiła granicę i nawet ja nie mogę jej przekroczyć. Jest to ich pierwsza trudna decyzja i nie należy jej z zewnątrz osłabiać. Wracam zmęczony z kłębkiem myśli w głowie. Przydałby mi się restart.

Robert Cieślar

poniedziałek, 5 grudnia 2011

List do Dzieciątka


  •  
    fot. Patrycja Cieślar
    Kiedy: do 18 grudnia 2011 o 23:30
  • Gdzie
    : Bytom

  • W ramach akcji "List do Dzieciątka" planujemy obdarować dwunastu uczestników warsztatów kulinarnych i ich rodziny prezentami gwiazdkowymi.

    Idea: Dzieci zostały poproszone o napisanie listu do Dzieciątka. Gotowe listy otrzymaliśmy i chcemy je przekazać osobom/grupom, które przygotują konkretny prezent dla dziecka. 22 grudnia będziemy mieć wspólną Wigilię, gdzie przy choince, wspólnym stole i kolędowaniu dzieci otrzymają prezent.

    Konkretne listy i szczegóły akcji zainteresowane osoby/grupy otrzymają na maila. Koszt prezentu do 100,00zł.

    Kontakt:

    robert.cieslar@cme.org.pl

Wiwat 5 grudnia!!!

Wiecie co dzisiaj świętujemy?Tak! Światowy Dzień Wolontariusza. Drogie Wolontariuszki: Natalio i Kasiu, cieszymy się, że do nas dołączyłyście, zgłębiacie tajniki streetworkingu wśród dzieci i poświęcacie swój czas na ich rzecz. Dziękujemy!

Dziękujemy także wszystkim osobom, które do tej pory w różny sposób pomogły w realizacji programu Misja Ulica: zabierając dzieci na mecze siatkówki, pomagając w realizacji warsztatów, przygotowując prezenty na Boże Narodzenie oraz wykonując ważne telefony do decydentów, dzięki którym oferta skierowana do dzieci jest atrakcyjniejsza.
                                 Bardzo cenimy sobie Wasze zaangażowanie. Jesteście dla nas ważni.



Życząc dobrego dnia, dedykujemy Wam tę krótką piosenkę:
http://www.youtube.com/watch?v=RZQzxjMotCw&feature=player_embedded

Monika, Robert oraz cała załoga CME

niedziela, 4 grudnia 2011

Ja nie chcę do Egiptu!







            W ramach nowego projektu, który generalnie nazwaliśmy kulturalnym, pojechałem wraz dziećmi i dziewczynami, Kasią i Natalią do Muzeum Zamkowego w Bielsku. Dzięki uprzejmości Pana dyrektora Domu Opieki, znów jedziemy busikiem. Zbiórka na ul. Stalowej, niestety dwoje osób nie dociera i jedziemy w okrojonym składzie. Po drodze bierzemy Natalię, a w Bielsku dołączy do nas Kasia. Dziś jadą prawie same nowe dzieciaki, które albo raz albo w ogóle jeszcze z nami nigdzie nie były. Podróż jest przyjemna z jedną tylko przerwą techniczną po drodze. Na wzgórzu jesteśmy o 9.35. Wejście mamy od 10.00 ale jest już wszystko gotowe i możemy zaczynać naszą przygodę…, bo jesteśmy tu po to, by zostać egiptologami! Kilkanaście minut oglądamy sarkofag, słuchając ciekawych i barwnych opowieści o drodze zmarłych i innym świecie. Przenosimy się do innej sali, gdzie są stoły. Każdy z nas mógł sobie zrobić figurkę z gliny, która to kiedyś była chowana wraz z opróżnionym z wnętrzności ciałem jako niewolnik w innym świecie. Warto dodać, że nie całe wnętrzności wyciągano do osobnych naczyń, których pokrywki kształtem przypominały głowy egipskich bogów, np.: Ozyrysa. Serce zostawało tam, gdzie ma być. Ono wraz z ciałem człowieka szło na sąd. Na szalkowej wadzę po jednej stronie kładziono serce, a po drugiej było piórko. Jeśli serce było lżejsze niż owe pióro, to człowiek mógł iść dalej. Jak okazało się cięższe, to pojawiał się bóg z głową krokodyla i pożerał serce. Człowiek przestał istnieć. Jego praca polegała na tym, by pożerać to, co miało być pożarte. Każdy z nas zrobił sobie po kilka różnych glinianych przedmiotów. Przeszliśmy także szybki kurs pisma hieroglifowego. Piszę szybki, bo nauka od 700-2000 znaków, który każdy miał inny dźwięk zajmowała od 4-7 lat. Ale my jesteśmy bystrymi uczniami i każdy mógł zapisać swoje imię. Gdy już je napisaliśmy, to dowiedzieliśmy się, że nie możemy zniszczyć tego zapisu, bo wg wierzeń egipskich, jeśli zniszczy się swoje imię, to przestaje się istnieć. Chyba już skończę i pójdę dobrze schować swoje imię.

PS. Polecam warsztaty w Muzeum zamkowym w ciemno. Niesamowici prowadzący mający czas dla grupy w sobotę! Proszę mi wierzyć nikt nas nie wyganiał, gdy minął wyznaczony czas. Podziękowania w tym miejscu dla Pana Janusza, dzięki któremu możemy to wszystko oglądać i brać w tym udział. Choć nie udało nam się spotkać dzisiaj, serdecznie w swoim i imieniu dzieci dziękujemy.

sobota, 3 grudnia 2011

Warsztaty kulinarne odsłona III


            Dziś nie jestem wstanie pisać zbyt wiele, miałem intensywny czas. Myślę, że nie tylko ja, ale każdy z naszej grupy. Za nami dwa warsztaty kulinarne: na jednych z Kasią i jedną grupą chłopaków, sami zjedliśmy w siedem osób 110 pierogów ruskich i z mięsem. Były niesamowite, dla mnie szczególnie te polane tłuszczykiem z boczkiem i cebulką. Mniam! W grupie czwartkowej wraz z Natalią smażyliśmy placki ziemniaczane. Zjedliśmy 3 kg ziemniaków przerobionych na super mega wielkie chrupiące placki. Pomiędzy warsztatami w jedną noc napisaliśmy projekt na nasze działania. Chcemy go złożyć 6 grudnia do UM w Bytomiu. A co! Dość tego pisania, czas patrzeć i niech Wam drodzy czytelnicy ślinka cieknie!

Warsztat III i kolejna potrawa!


 PS Potrawy smakowały wyśmienicie, sam w domu robiłem jeszcze raz placki i pierogi.
           

środa, 30 listopada 2011

„Streetworking – innowacyjna perspektywa pracy z ludźmi zagrożonymi wykluczeniem społecznym”

Z powodów technicznych (paskudne auto znów nie odpaliło, inni też mieli problem z dotarciem) na konferencji pojawiłam się niestety sama, ale chyba udało mi się "Opowiedzieć coś o naszym Bobrku".
Zainteresowanych odsyłam do artykułu http://www.wczestochowie.pl/kategoria//5090,dzieci-ulicy-jak-im-pomoc i relacji video http://www.czestochowa.pl/samorzad/wydarzenia_samorzad/przeciw-wykluczeniu-spolecznemu. Przyznam szczerze, że nabrałam wielkiej ochoty na zorganizowanie u nas konferencji o podobnej tematyce. Wstępne rozmowy właśnie zostały poczynione...

Monika

poniedziałek, 28 listopada 2011

Co u nas?

Koniec jesieni to w organizacjach czas intensywnej pracy nad budżetami i planowania działań na Nowy Rok.
U nas jest podobnie. Tworzenie budżetu to czasem niezła zabawa, wymagająca wszechstronnej wiedzy oraz sporego nagimastykowania się, by wszystkie cyferki pięknie się ze sobą zgadzały, a najlepiej wyszły na plus.
Nasz program pracy z dziećmi i młodzieżą na Bobrku żyje z dotacji zagranicznej (Światowa Federacja Luterańska), krajowych (Fundacja Wspólna Droga-United Way Polska) oraz ofiar prywatnych osób (chętnie bym ich tutaj wszystkich wymieniła, ale nie wiem, czy sobie tego życzą). Zdarza się, że ktoś podaruje jakieś dobra materialne, np. sprzęt komputerowy, ubrania, jedzenie, kosmetyki, słodycze, zasponsoruje bilety na mecz, do planetarium czy na tramwaj. Wartością dla nas jest także każde dobre słowo, które dodaje energii do działania, zainteresowanie mediów oraz osób publicznych streetworkingiem wśród dzieci i młodzieży.
Także ten blog jest dla nas dobrym narzędziem pracy, ponieważ sporo ludzi "poznało" nas właśnie poprzez niego. Pozdrawiamy wszystkich czytelników, którzy są rozsiani po całym świecie, m.in. w USA, Kanadzie, Rosji, na Ukrainie, w Czechach, Niemczech, Hiszpanii, Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii i Francji. Cieszymy się, że jesteście z nami, pomimo sporych odległości!
Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy jeszcze na początku drogi, ciągle się uczymy i uczyć będziemy, stale no nowo zadajemy sobie pytanie: Jak pomagać skutecznie?, by rzeczywiście pomóc, a nie zaszkodzić czy uszczęśliwić kogoś na siłę. Jesteśmy także świadomi pewnej odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa, w związku z byciem z drugim człowiekiem, szczególnie jeśli jest to osoba niepełnoletnia.
A co przed nami w tym tygodniu?
Dzisiaj kolejna odsłona warsztatów kulinarnych,a w roli głównej wystąpią pierogi. Na czwartek są zaplanowane tradycyjne placki ziemniaczane. Ciekawe jak pensjonariusze i pracownicy Domu Opieki "Ostoja Pokoju" znoszą te wszystkie cudowne zapachy? Przypomnę, że gotujemy w gościnnych progach tego domu pomocy społecznej.
Jutro wybieramy się do Częstochowy na konferencję "Streetworking. Innowacyjna perspektywa pracy z ludźmi zagrożonymi wykluczeniem społecznym". Zostaliśmy zaproszeni przez zaprzyjaźnioną organizację Stowarzyszenie Pedagogiki Alternatywnej o wdzięcznym skrócie SPA. Opowiemy o naszym programie pracy na Bobrku.
W sobotę z kolei grupa dzieciaków wyjedzie do Bielska-Białej na warsztaty egiptologa prowadzone przez archeologów, które odbędą się w muzeum na Zamku. Relacje z wszystkich wymienionych akcji zamieścimy na blogu. Do następnego razu!
Monika

piątek, 25 listopada 2011

A może tak kotlecika?




Stoję na przystanku pl. Szpitalny w Miechowicach. Jest parę minut po 13.00, a ja czekam na szczęśliwy numerek, którym dla mnie jest 183. Czekam i zastanawiam się, jak to będzie dzisiaj. Pomysł na przepis wziął się stąd, że gdy byliśmy na wyjeździe w górach w maju, to byliśmy w karczmie góralskiej. Dobre jedzenie w zadowalającej cenie do ilości. Ja lubię pojeść. Więc byliśmy już w lokalu i mała konsternacja, co zamówić. Podaję im, do jakiej kwoty mogą zamówić i proszę, by sami wybrali, co chcą jeść. Po chwili, jednak ktoś wybiera kotleta de volaille i było to jak koło ratunkowe dla pozostałych. Zamówiliśmy siedem kotletów i dwa inne dania. Było zabawnie i wesoło. Poszedłem zostawić dane do f-vat i zapłacić. Pani woli po posiłku więc grzecznie odszedłem. Czekaliśmy dość długo na posiłki, zjedliśmy z małymi problemami, bo porcje były duże. Gdy ostatnia osoba uporała się z zawartością talerza, ubraliśmy się i wyszliśmy. Wyjazd skończył się wcześniej o jeden dzień. Gdy przyjechałem do siedziby mojej organizacji, podszedł do mnie ks. dyr.Grzegorz Giemza i pyta: Byłeś z chłopakami w Ustroniu w karczmie? Mówię: Byłem. Odpowiedź jest szybka i prosta: to idź zapłać ;)
Autobus dojechał na miejsce. Idę odwiedzić nową siedzibę MOPR-u i PAL-u. W PAL-u spotykam się z Aleksandrą i Mirkiem, a po kilkunastu minutach dociera Natalia. Ogrzani ciepłem budynku ruszamy w teren. Na hałdach, tzn. ich resztkach, spotykam kilku chłopaków. Pracują, wydobywają węgiel z odpadów, które tutaj wysypuje chyba kopalnia. Można w tej mieszance kamieni, ziemi i Bóg wie czego, znaleźć także węgiel i złom. Chłopcy zbierają trochę tego i tego. Rozmawiamy. Idziemy z powrotem w stronę budynków i spotykamy powoli prawie wszystkich z drugiej grupy. Dziś znów nie ma dwóch osób, co zaczyna mnie trochę irytować. Można posłać przecież SMS-a? Czy może wymagam zbyt wiele? Coś czuję po kościach, że będę musiał wyrzucić jedną osobę, by dać przykład, jeśli powodem nieobecności jest lenistwo. By to sprawdzić, muszę iść w poniedziałek do domów. W sześć osób ruszamy do Miechowic. Szybkie zakupy, które tym razem są trudniejsze. Jest wiele kłótni, jakie masło kupić i które produkty są lepsze, a które gorsze. Wiele wyborów opiera się na zasadzie: z której ręki? (w każdej jest np. ser, ale inny/lub droższy). Mając wszystko idziemy do naszej kuchni. Naszej przynajmniej do 19.00. Dziś kotlet de volaille z pieczonymi ziemniaczkami i mizerią. Roboty w pysk, a tu już 16.30. Zabieramy się do pracy. Pod nóż trafiają ziemniaki i ogórki. Dzielimy się pracą. Uczymy się zaczynać i kończyć dane zadanie w kuchni. Nauka nie jest łatwa. Gdy ziemniaki już są przygotowane, a ogórek utarty, zabieramy się za mięso. Każdy ma swoją pierś z kurczaka. Najpierw nacinamy pierś od str. wewnętrznej i rozbijamy płat mięsa, starając się nie zrobić w nim dziur. Na tak przygotowane mięso kładziemy dobry plaster szynki. Formujemy wałki z masy serowo-masłowo-pietruszkowej, kładziemy na szynce i ciasno zwijamy. Maczamy w mące, jajku, mące i jeszcze raz w jajku i na końcu w bułce tartej. Rolady są duże, nawet mega duże. Pierwszą roladę robi W., potem J., M. i B. Na końcu Natalia i ja. Ziemniaki wylądowały już w piekarniku. Składniki mizerii się przenikają. Kotlety są już na patelni. Pieką się w dwóch ratach i dla pewności, że są już dobre, lądują na 10 minut w piekarniku. Stół został w między czasie nakryty. Już wiem, że dziś nie posprzątamy, bo nie zdążymy na autobus. Muszę to zrobić jutro rano. Danie jest rewelacyjne. Każdemu został duży kawałek kotleta, który każdy zabiera do domu, by inni też mogli skosztować. Idziemy na autobus, który mamy o 19.09. To był fantastyczny czas, a potrawa wyszła rewelacyjnie. Ja z dzieciakami wysiadam na Bobrku, a Natalia jedzie dalej, do domu. Po drodze spotykam jeszcze K., który zdaje mi relacje z dnia oraz K., którego też dawno nie widziałem. Żegnam się i wracam na mój autobus, który mam o 19.49. Z pełnym brzuchem i pełen dobrych myśli nawet nie zauważyłem, że wybrałem drogę do przystanku przez ciemne podwórka i długą bramę, przez którą rok temu nigdy bym nie przeszedł. Uczucie ciepła walczy z przenikającym chłodem, który zostawiam za sobą wsiadając w autobus do domu.

środa, 23 listopada 2011

Warsztaty kulinarne odsłona II







      Dziś jestem na Bobrku po 14.00. W mojej pojemnej kurtce znalazło się miejsce na aparat, dokumenty, zgody, rękawiczki, a także na kawałek rudy manganu, który otrzymałem od jednego z napotkanych chłopaków. Teren huty szybko się zmienia, gdy idę zobaczyć ile udało się dziś zebrać złomu jednemu z chłopków, to wiem, że możliwość zarobku w ten sposób się kończy. Firma, która ma koncesję musi uporządkować teren do końca 2012roku. Mija nas mnóstwo tirów, które przejeżdżając wznoszą tumany kurzu i brudu. W krzakach i pod liśćmi w różnych miejscach K. ma schowany złom. Będzie tego z 40kg. Widzę, jaki jest dumny. Szybki pieniądz. Spotykamy resztę chłopków. Dziś znów nie będzie D. Widzę, że reszta chłopków robi się nerwowa. Są wkurzeni, że oni biorą udział, a ktoś nie. A potem, chce jechać na wycieczkę. Ustaliliśmy, że kto opuści dwa warsztaty, ten będzie musiał odejść. Na każde miejsce mam 12 chętnych. Nasze działania są znane i popularne w dzielnicy. Potrzeby są duże. Zasada pracy jest prosta. Małe grupy- to ma sens. W dużych jest dużo osób, a mało relacji. Więc dziś znów jedziemy w 5 osób. Humor mamy dobry i chłód nam nie doskwiera. Jedziemy 183 na Miechowice. Po drodze zakupy w Lidlu. Dziś Pizza! Moje ulubione danie z kuchni śląskiej. Ustaliłem taki klucz warsztatów: sześć dań z kuchni śląskiej i sześć propozycji ich własnych. Dzisiejsza grupa wybrała sobie pizzę. Za tydzień będą robić coś z kuchni śląskiej. Kupiliśmy wszystkie potrzebne składniki. Planujemy zrobić dwie pizze: jedną z cebulką i boczkiem a drugą z szynką. Mamy trzy rodzaje sera w tym mozzarellę. Zabieramy się za przygotowanie ciasta. Przepis prosty i sprawdzony. K. zajmuje się mieszaniem składników. Ręce kleją się od ciasta. Dosypujemy ciasta aż nabiera jednolitej konsystencji. Gdy już jest gotowe odstawiamy w ciepłe miejsce. Przygotowanie pozostałych składników daje nam wiele frajdy. Dzielimy się na dwie grupy. Pierwsza zabiera swą część ciasta i robi swoją pizzę- cebulowo- boczkową. Ciasto jest idealne. Szybkie ruchy rąk i placek nabiera pożądanych kształtów. Czas na sos pomidorowy, który ląduje obficie na spodzie ciasta. Reszta składników w zdolnych rękach kucharzy, równomiernie, znajduje swoje miejsce. Trzy sery to już formalność i pierwsze dzieło kulinarne ląduje w piekarniku. Jeszcze tylko 15-18 minut i możemy wcinać. Widzę radość z pracy. Wszyscy czekamy na moment, kiedy będziemy mogli wbić swoje zęby w aromatycznym kawałku ciasta. Zapachy są nieziemskie. W międzyczasie przygotowujemy kolejne placek. Wybija godzina zero. Na nakrytym wcześniej stole ląduje smakowita blacha z kawałkiem konkretnej pizzy. Nie czekamy, tylko jemy. Dawno nie jadłem lepszej pizzy, choć sam robię pizzę 1-2 w tygodniu a znajomi mówią, że mam do tego talent. Pizza chłopków jest naprawdę pyszna. Roztopiony ser jest balsamem dla ust, a aromat kompozycji cebulowo- boczkowo- ziołowej może przyprawić o zawrót głowy. Szybko robimy kolejną pizzę, która ląduje tam gdzie jej miejsce, czyli w piecu. Atmosfera przy stole jest biesiadna. Po kilku minutach wysiada piekarnik. Myślę, to już koniec. Może się dopiecze. Po kilku minutach energia i moc wraca i pizza znów jest w odpowiedniej temperaturze. Druga pizza jest wyborna. Kompozycja dobrej szynki z dużą ilością sera i ziół na dobrze wyrobionym cieście to jest to. Gdy konsumpcja dobiega końca czas na porządki. Dziś dyżur ma K. i K. Oddajemy kuchnię w nie najgorszym porządku. Mamy jeszcze 35 minut do autobusu i idziemy na karuzelę, która choć pamięta czasy Gierka, ciągle jeszcze się szybko kręci. Czas mija nam wspaniale. Będąc chwilę na karuzeli, miałem obawę, czy nie zgubię tych smakowitych pizz za raz. Ale wszystko u wszystkich zostało na swoich miejscach. Idziemy na przystanek i w dobrych nastrojach planujemy kolejne gotowanie. Co tym razem? Niech to będzie dla was niespodzianka.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Afryka nie tylko dziczą

            Jest przed 6.00 rano. Sobota, dzień wyjazdu do Staszowa. Robię sobie małą czarną w mym termicznym kubku, zabieram plecak, parę gier i projektor multimedialny. Na podwórku jest zimno, ale słońce zaczyna przebijać się przez gęste chmury. Odpalam białą strzałę w wersji de Lux i jadę na Bobrek. Jestem o 7.00 na ul. Stalowej, gdzie ekipa na pierwszy wyjazd studyjny jest już w komplecie. Jedzie A, P, D i K a po drodze zabieramy jeszcze Natalię. Cel jest jeden: doświadczyć jak młodzi ludzie realizują swój własny projekt oraz wrócić i chcieć zrobić swój własny, tu na Bobrku. Po niecałych czterech godzinach jesteśmy w Staszowie, w województwie świętokrzyskim. O 11.00 rusza program afrykański, który jest częścią projektu o nazwie „Afryka nie tylko dziczą”. Opiekuje się nami Kasia, która jest koordynatorką projektu. Projekt trwa ok. 265 dni i dotychczas odbyły się warsztaty z gry na bębnach, decoupage, przegląd filmów afrykańskich, a dziś na scenie przed budynkiem biblioteki ma miejsce happening afrykański. Po ciepłej herbatce i otwarciu festiwalu ruszamy, jako pomoc z ankietami na miasto. Mają jeden cel, zachęcić przechodniów, mieszkańców do udziału w przedsięwzięciu. Jest możliwość degustacji afrykańskich przysmaków. Ja po łyku czerwonego napoju jestem rozgrzany. Jedno jest pewne, ten smak zostanie ze mną do końca mych dni! Następne spotkanie mamy o 17.00 więc idziemy coś zjeść i ruszamy na kwaterę. Nocujemy w pałacu w Kurozwękach, a dokładnie w części o sugestywnej nazwie Piwowarnia. Pokoje są schludne, czyste a woda pod prysznicem gorąca. Ruszamy, by zdążyć na umówioną godzinę. Choć nasza opiekunka wyjaśniła nam drogę, po dwóch próbach rezygnuję i dzwonię po pomoc. Trafiamy do domu kultury, gdzie Basia Zamożniewicz, prezes Fundacji FARMa już na nas czeka. Nie wiedziałem, że przez 90 minut można tyle i w taki przyjazny sposób opowiedzieć i przybliżyć program „Młodzież w działaniu”. Warto pisać i realizować projekty. Nie ma głupich pomysłów na projekt. Każdy projekt ma swoją dynamikę i czarną dziurę i to jest O.K. Tylko trzeba o tym wiedzieć. Nawet 16-latka może i potrafi zrealizować super projekt. Oglądamy jeszcze film z super festiwalu TOTU, gdzie zaangażowanych było ponad 30 wolontariuszy. Po spotkaniu idziemy jeszcze na pizzę z wolontariuszkami FARMy, gdzie możemy jeszcze słuchać i po prostu ze sobą być. Wieczorem impreza przenosi się do naszego (męskiego) pokoju. Na stole ląduje gra „Wsiąść do pociągu”. Ja padam na ryjek o 23.32. Prysznic i spać. Impreza przenosi się do części damskiej. Dobrze, że śniadanie jest zamówione na 9.30. Ranek nadchodzi szybciej niż powinien. Zmuszam się do spakowania rzeczy i już w komplecie zasiadamy do stołu w jadalni barokowej, a może jakiejś innej. Jeden pies, a może kot albo bizon! Po śniadaniu idziemy zobaczyć bizony i mini zoo. Są także huśtawki, takie pożarne, na których można się huśtać pod niebo. Czas żegnać się z tym urokliwym i spokojnym miejscem i ruszyć w dalszą drogę. Jedziemy do Szydłowa, gdzie teraz wioskę, a kiedyś miasto otaczają pieknie odrestaurowane mury obronne. Po godzinnym zwiedzaniu i zaglądaniu w każdą dziurę jedziemy do Krakowa. Niedzielne podróżowanie ma swój urok, szczególnie, kiedy jedzie się przez piękne tereny małopolski. O 13.30 jesteśmy na Wawelu i idziemy zobaczyć grób Śp. Lecha i Marii Kaczyńskich, potem Katedra, Rynek, sukiennice, Mc Donald’s i możemy chyba wracać do domu? Nie, jeszcze po drodze spotkaliśmy Franciszka Smudę, ale niestety bez reprezentacji. Teraz możemy już wracać. Po 17.00 jesteśmy na Bobrku. Dla mnie był to intensywny czas i myślę, że nie tylko dla mnie. Był to super fajny czas, mam nadzieję nie tylko dla mnie, a jeśli nawet to, co? Nic, żyje się dalej.

czwartek, 17 listopada 2011

Grupa druga. Warsztaty czas zacząć!



W warsztatach kulinarnych biorą udział dwie grupy, w czwartek pierwsze warsztaty miała grupa druga. Około 14-tej byliśmy z Robertem na dzielnicy, spędziliśmy czas z dzieciakami i czekaliśmy aż zbiorą się osoby, które pojadą z nami do Miechowic. I tak około godziny 15-tej byliśmy już niestety w niepełnym składzie, ponieważ dwoje uczestników nie mogło pojechać. Po dotarciu na miejsce obejrzeliśmy kuchnię i wszystkie sprzęty, z których będziemy korzystać. Zaplanowaliśmy zrobienie jajecznicy, tak na dobry początek. Ale co to była za jajecznica! Dzieci zrobiły wszystko same, W. kroił cebulę (nie obyło się bez drobnych łez), B. przygotował boczek i szczypiorek, dziewczyny kroiły kiełbasę. Wszyscy razem wbijaliśmy jajka, bo było ich naprawdę dużo. Potem wielkie mieszanie i oczywiście degustacja. Szczerze powiem, dawno nie jadłam tak dobrej jajecznicy. Kuchnia jest wspaniałym miejscem w taką pogodę, jest ciepło i przyjemnie. Na koniec wielkie sprzątanie i powrót na dzielnicę. Udało nam sie nakręcić kamerą relację z warsztatów, mam nadzieję, że na koniec projektu wyjdzie z tego fajny film. Następnym razem gotujemy coś, co wymyślą dzieciaki, są już pewne plany, ale ich na razie nie zdradzam. Byle do przyszłego tygodnia ;)
Nati

wtorek, 15 listopada 2011

Gdzie kucharek sześć...

...no, my jeszcze mamy, co jeść. 14-go listopada pierwsza grupa chłopaków z Bobrka rozpoczęła warsztaty kulinarne. Zaczęliśmy od smażonki, czyli starej dobrej jajecznicy. No i wyszła naprawdę pysznie! Chłopcy się napracowali; najpierw sami zrobili zakupy, a potem wszystko przygotowali: dzielnie kroili cebule (obyło się bez łez), durzucili też równiutko pokrojoną kiełbasę i boczek oraz sznytlok=)Kamil profesjonalnie rozbijajł jajka (a było ich trochę) a Artur jak zawodowy kucharz stał przy woku, póki danie nie było gotowe. Na koniec wszyscy zasiedliśmy do stołu i to zjedzenie wspólnie wypracowanej jajecznicy okazało się chyba najtrudniejsze=) Nie żeby była niedobra, bo wręcz przeciwnie, ale chłopaki raz po raz wybuchali salwami śmiechu. W tej wesołej atmosferze wymyślili już kilka propozycji dań na kolejne zajęcia. Hmm... ponoć mężczyźni to najlepsi kucharze. Już wkrótce przekonamy się jak w kuchni poradzi sobie druga grupa, gdzie chłopców w sztuce kulinarnej wspierać będą dziewczyny.
Kasia Kukucz

Informacje o warsztatach "Z żuru chłop jak z muru".

Info o pedagogice ulicy w Bytomiu Bobrku.

   Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP oraz Parafia Luterańska w Miechowicach jest od 2010 r. realizatorem projektu z zakresu pedagogiki ulicy na terenie Bytomia Bobrka. Celem działań jest wspieranie, dostarczanie dobrych  narzędzi, a także rozwój osobisty młodych ludzi, po to, by zmniejszyć ich zagrożenie marginalizacją oraz wykluczeniem społecznym. Miejscem wspólnych zajęć jest otwarta przestrzeń uliczna, podwórka, tereny zielone w dzielnicy, a także różne instytucje Górnego Śląska. Regularne spotkania z pedagogiem ulicy, bezpieczna i twórcza  zabawa ,  udział w warsztatach,  są działaniami docierającymi bezpośrednio do dzieci i młodzieży w ich normalnej sytuacji życiowej.

            Warsztaty kulinarne „Z żuru chłop jak z muru” stanowią integralną część programu Misja ULICA i są drugim projektem naszych podopiecznych, który udało się zrealizować dzięki dotacji naszego głównego partnera Fundacji Wspólna Droga-United Way Polska z Warszawy.
Pierwszym projektem były warsztaty fotograficzne „Bobrek oczami dziecka” z których powstała wystawa „Choć opowiem Ci o moim Bobrku”.

            Informacje o warsztatach kulinarnych „Z żuru chłop jak z muru”.

     Projekt ma na celu edukację młodych ludzi z zakresu żywienia i przygotowania posiłków. Od 14 listopada 2011r. do końca lutego 2012r. zorganizujemy cykl 24 warsztatów kulinarnych między innymi z kuchni śląskiej dla dwóch 6-osobowych grup dzieci i młodzieży z dzielnicy Bobrek. Odbędą się także trzy wycieczki tematyczne.  Planujemy zwiedzić muzeum Dom Chleba w Radzionkowie, zabytkową kopalnię węgla Guido w Zabrzu oraz zabytkową kopalnię soli w Wieliczce, by poznać warunki pracy i życia górników. Sprawdzianem wiedzy i zdolności kulinarnych dla młodych adeptów sztuki kulinarnej będzie kilkudniowy wyjazd na ferie zimowe, gdzie uczestnicy sami będą przygotowywać swoje posiłki. Powstanie również mini książka kucharska m. in. z przepisami potraw wykonywanych na warsztatach.
     Nietypowa forma i inicjatywa chce dostarczyć nie tylko zdrowych i tanich posiłków, ale także dać wiedzę, umiejętności oraz wpływać na nawyki żywieniowe naszych podopiecznych oraz przybliżyć poprzez przygodę z gotowaniem kulturę i historię regionu.
   W projekt są zaangażowani kucharze wolontariusze, m.in. proboszcz Parafi ewangelickiej w Bytomiu Miechowicach ks. Jan Kurko oraz osoby, które zajmują się gotowaniem profesjonalnie.
   Warsztaty odbywają się w Domu Pomocy Społecznej-Ewangelickim Domu Opieki „Ostoja Pokoju” w Bytomiu Miechowicach, w specjalnej przeznaczonej do tego typu działań kuchni. Gotujemy w poniedziałki i w czwartki, w dwóch koedukacyjnych grupach.
   Informacje o przebiegu projektu będą się pojawiać na blogu www.streetworker.blogspot.com na stronach www.cme.org.pl. Powstanie także audycja radiowa i reportaż. Projekt prowadzi Robert Cieślar, pracownik ds. pedagogiki ulicy oraz dwie wolontariuszki Natalia Czachor i Kasia Kukucz.
           
            Info o dzieciach:
            W młodych ludziach są niezbadane pokłady energii. Ich dynamika, nieprzewidywalność, świeżość indywidualnego spojrzenia i przez żadną teorię niespaczona ciekawość świata, , a także kod zachowań i język sprawiają, że wspólna praca może przynieść niesamowite efekty i jest wielką przygodą. Każdy z tych młodych kucharzy ma ogromny potencjał twórczy a wspólne gotowanie jest jedną z  przestrzeni wspólnego oddziaływania.

Kontakt:
Monika Cieślar,
koordynator programu Misja ULICA
tel. 693927373

i/lub

Robert Cieślar,
pracownik ds. pedagogiki ulicy
tel. 693927373


piątek, 28 października 2011

Hej, hej, hej sokoły

 Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


            Ta piękna pieśń o miłości do dziewczyny i ziemi, swojej małej ojczyzny, jako pierwsza skojarzyła mi się z historią, którą ostatnio usłyszałem. Dziwię się czemu i jak do tego doszedłem, skora historia bynajmniej nie jest o miłości do dziewczyny, ale ma coś wspólnego z ziemią, torami, pociągami i sokołami. Zacznę od początku. Czyli od torów. Bardzo dużo osób, które już poznałem, ma dość siedzenia w bramach, na ławkach czy na murkach. Choć miejsca te mają ogromne znaczenie socjologiczne to dla swojego zdrowia psychicznego i z chęci zmiany niemożliwego, człowiek wyrusza w podróż. Tak było i z nami. Ruszyłem w raz z kilkoma chłopakami B. A. N. A oraz z N. na przechadzkę. Dla zdrowia, by złamać wszechotaczającą nas niemoc, na tory. Starzy ludzie mówili, że kiedyś podobno leżał tam węgiel. Może będzie tak i dzisiaj. Każda podróż ma swoją dynamikę. Świat, który nas otacza ostatnio nasilony jest przemocą. Dziewczyny biją się z dziewczynami, chłopaki z chłopakami, niby nic nowego od zarania świata, ale ostatnio jakby bardziej mnie to dotyka i boli. Poczucie dotknięcia i świadomość bólu zabrałem z sobą w tą podróż po torach. Wiele powieści grozy rozgrywa się w pociągach lub na torach. Tak jest i z tą opowieścią. My idziemy starym torowiskiem przeznaczonym już tylko dla przewozów towarowych. Doszliśmy do jednej z hałd, gdzie dziś pracowało tylko 6 osób. Chłopcy swą opowieścią namalowali przed moimi oczami krainę, pełną srebra i złota, krainę, która lada miesiąc może się skończyć. To tutaj można znaleźć skrzepy rudy, złom i kolor. Spytacie jak można znaleźć kolor, a można. Jestem chyba jedynym z tej grupy, który ani razu nie był na hałdach, by coś zarobić. Słońce świeci a fetor rozkładanych śmieci drażni moje nozdrza. Chyba już czas iść dalej. Decydujemy się wracać, znów po torach. Nie wiem czy to zapach nasączonych olejem podkładów czy widok ciągnących się torów, a może metaliczny zgrzyt przejeżdżającego po wiadukcie tramwaju sprawił, że pojawiły się tematy z młodości. Ta podróż w przeszłość nastąpiła tak nagle, że nie wiedziałem czy nie nadleci za chwilę jakiś sokół lub czy nie będę zaraz uciekał. Teraz w naszej historii pojawił się motyw wagonów i pociągów, a także sokołów. Są trzy sposoby na otwarcie wagonów towarowych. Każdy jest diabelnie niebezpieczny. Wagonów pilnują sokoły, czyli SOK-ści. Strażnicy Ochrony Kolei. Mają pałki (nie dziwię się czemu), a także broń. Przypuszczam, że gazową lub na gumowe kulki. Nie wiem, nie jestem pewien. Jeśli kiedyś pójdziecie na bane, to módlcie się, by was nie złapano. Najbardziej boli po piętach. Jest to ból bez śladów bicia. Jeśli kiedyś będziecie pracować w SOK, to módlcie się, by nikt wam na głowę nie wylał ludzkich i zwierzęcych fekaliów, albo obrzucił, czym się da (kamienie, butelki itp.). Sokoły krążą i polują, słuchając tych zasłyszanych opowieści, sam nie wiem kto na kogo poluje. Kradnie się przewożony węgiel, złom, sprzęt AGD itp. Czasami mam wrażenie, że w tym wszystkim chodzi o przetrwanie ludzkiego gatunku. O życie i godność człowieka. Jedno jest dla mnie pewne, dla mnie jest to opowieść, a dla wielu mieszkańców tej dzielnicy chleb powszedni. Wpadając butem do kałuży błota, budzę się z tego snu. Nadal jesteśmy w komplecie. Patrząc po twarzach, tylko mi wydaje się, że byłem w jakiejś innej rzeczywistości czy wymiarze. Czas wracać na Stalową. Dziś jest ciepły wieczór i mnóstwo dzieciaków i młodzieży na podwórkach. Nie pójdą na świetlicę, bo co mają namalować? Nie pójdą do kościoła, bo jak mają się modlić? Nie pójdą nigdzie, bo i nie ma gdzie pójść…przepraszam, jest jedno miejsce, gdzie wielu z nich pójdzie. Nie jest otwarte do 15.00, jak wiele placówek miejskich czy pozarządowych. Otwartość tego miejsca określa słowo NOCNY. Sprzedają tam bilety na różnych trasach, a jedna jest najbardziej oblegana: Poproszę o bilet do jak najdalej stąd!


Wina, wina, wina dajcie,
A jak umrę pochowajcie
Na zielonej Ukrainie
Przy kochanej mej dziewczynie

Hej, hej, hej sokoły…


poniedziałek, 24 października 2011

Koncert w Miechowicach



W dzień nauczyciela mieliśmy okazję gościć Piotra Chwastka- Pete, który miał koncert hiphopowy w Miechowickim kościele ewangelickim. Pomyślałem, że będzie to fajna okazja by pójść na koncert, kto śpiewa hip-hop i ni klnie. Od godziny 13-tej z minutami byliśmy już razem w nowym teamie: Kasia, Natalia i ja na Bobrku. Spotkaliśmy prawie wszystkie dzieciaki, które poznałem, gdy byłem jeszcze sam. W plecaku oprócz piłki i gier miałem zgody na wyjazd na dzisiejszy koncert. Rozdawałem zgody dzieciakom z pierwszej grupy a także tym, które znam, ale jeszcze z nimi nigdzie nie byłem. W ten dzień odpoczywałem. Dziewczyny grały w gry karciane czy w piłkę a ja chodziłem po domach dzieci. Byliśmy także na boisku, gdzie utworzyliśmy trzy drużyny i rozegraliśmy mały turniej. Zabawy było mnóstwo. Było już trochę zimno, więc ruch tylko nam pomógł. Wyjazd mieliśmy kilka minut po 17.00. Pojechało nas w końcu 20 osób. Duża grupa, zróżnicowana wiekowo pokazała nam po raz kolejny, że praca ma się odbywać w małych grupach. To było moje doświadczenie, że w pracy ulicznej nie można pracować w takiej grupie. Koncert był fajny dla mnie. Kilku osobą też się podobało, dla jednych artysta był nudny, ważne, że mogliśmy się wyrwać w piątkowy wieczór i spędzić go inaczej. Koncert skończył się parę minut przed 19.00 a o 19.40 byliśmy już na Bobrku. To był dobry czas dla nas wszystkich a nasze wolontariuszki spisały się znakomicie.

środa, 19 października 2011

Wyjazdy, wyjazdy...

Jesień to u nas czas wielu szkoleń, udziału w konferencjach i wizytach studyjnych. Robert przebywa właśnie w Dzięgielowie na ostatnim już zjeździe zaawansowanego kursu duszpasterskiego. Od września uczestniczy także w Katowicach w szkoleniu dotyczącym pracy z osobami uzależnionymi od alkoholu oraz ich rodzinami, które organizuje Diakonia Kościoła. Ks.Grzegorz Giemza, Kasia Kukucz, Natalia Czachor i ja (Monia Cieślar) wyjeżdżamy jutro do Warszawy na konferencję streetworkerską, która będzie miała miejsce w Kinotece Pałacu Kultury i Nauki. Przed nami jednak jeszcze dwie inne konferencje, w których weźmiemy czynny udział i wystąpimy w roli prelegentów. Już teraz opracowujemy materiały na grudniowy wyjazd Kasi do Finlandii, która opowie o naszej działalności streetworkerskiej podczas warsztatów w  Järvenpää. W listopadzie z kolei Natalia wraz z Robertem i trójką młodzieży z Bobrka wezmą udział w wizycie studyjnej w FARMIE-Fundacji Aktywizacji i Rozwoju Młodzieży ze Staszowa. Jest zatem się do czego przygotowywać. Liczymy, że wszystkie te wyjazdy i warsztaty pozwolą zdobyć wiele nowych doświadczeń, kompetencji, znajomości oraz przyniosą w niedalekiej przyszłości  jakieś konkretne efekty.
Monia Cieślar

wtorek, 11 października 2011

Jesień idzie, nie ma na to rady


 Nigdy nie zapomnę, jak jeszcze w Łowiczu zaczynaliśmy pracować na ulicy. Grudzień, minus 15 stopni, a ty szukaj dzieciaków w polu...Warsztaty fotograficzne też odbywały się w niezbyt pięknych okolicznościach przyrody. Padał śnieg z deszczem, ale Ewa z Robertem dzielnie grali z chłopakami w nogę. Tamto poświęcenie przyniosło wiele efektów...Zamieszczam relację Kasi, która w miniony piątek była na Bobrku.

Siódmy dzień października. Pamiętam, że trzy lata temu, kiedy zaczynałam studia, ósmego października odbyła się uroczysta inauguracja roku studenckiego. Była piękna złota jesień. Świeciło słońce, a ja – już jako studentka pierwszego roku pedagogiki resocjalizacyjnej – zbierałam żółte liście na spacerze w Wapienicy. Nie przyszło mi do głowy, ze trzy lata później, w deszczowy jesienny dzień znajdę się na ulicy. Tak zaczyna się moja przygoda (czyt. praca) ze streetworkingiem.
7.10.2011r. Jest zimno, pada deszcz. Place i ulice są puste. Postanawiamy więc z Robertem, że odwiedzimy rodziny naszych dzieciaków. Jest to dobra okazja, aby przedstawić się rodzicom i zapoznać z chłopakami, dziewczynami. Miło, ze ich nastawienie względem mnie jest pozytywne. Z entuzjazmem słuchają o nowych projektach. To dobrze, czas działać!

Początki pracy na ulicy bywają różne, ale jak już człowiek "zaskoczy", to akcja nabiera tempa. Okres jesienno-zimowy to trudny czas, szczególnie, że w samej dzielnicy nie ma zbyt wielu miejsc, do których można by się udać, choćby po to, by napić się ciepłej herbaty. To w tym czasie wychodzi na jaw cała prawda o naszej odporności. Proszę pamiętajcie o naszych streetworkerach na bytomskim Bobrku, coby zdrowie i dobre humory im dopisywały!
Monia Cieślar


poniedziałek, 10 października 2011

U sąsiadów w Gliwicach

Pojechaliśmy wczoraj do Gliwic, gdzie na zaproszenie Parafii ewangelickiej, mogliśmy podzielić się swoimi doświadczeniami z pracy na Bobrku. Wystawa dotarła tam już kilka dni wcześniej, by mogli ją obejrzeć nauczyciele ze szkół Ewangelickiego Towarzystwa Edukacyjnego oraz parafianie podczas spotkań tygodniowych.Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem zaangażowania  proboszcza i wikariusza w organizację wystawy.
Podczas niedzielnego spotkania przedstawiliśmy ideę projektu, opowiedzieliśmy kim są nasi podopieczni, z jakimi problemami borykają się na co dzień oraz w jaki sposób staramy się im pomóc. Celowo piszę "staramy", bo nie zawsze pomoc ta jest zupełna i satysfakcjonująca obie strony. Mówiliśmy o okolicznościach powstawania zdjęć, zaangażowaniu dzieci oraz reakcjach osób, które już widziały zdjęcia. Podzieliliśmy się również cząstką naszych planów na przyszłość, a chodzi tu przede wszystkim o nowe projekty w 2012r, ciekawy plan zajęć podczas wakacji zimowych i letnich, współpracę z jednostkami samorządowymi, znalezienie wolontariuszy, którzy będą pełnić regularne dyżury streetworkerskie na Bobrku pod okiem przeszkolonych pedagogów. Powiedzieliśmy w jaki sposób zdobywamy wsparcie materialne na bieżącą działalność i jak ważne są nawet najmniejsze przejawy zainteresowania (choć zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze w porę je dostrzegamy) młodymi ludźmi z Bobrka ze strony innych ludzi. Przybliżyliśmy strukturę, w ramach której pracujemy, bo uważamy, że dzięki temu możemy skutecznie działać. Dla przypomnienia napiszę, że jako streetworkerzy Centrum Misji i Ewangelizacji  funkcjonujemy w oparciu o partnerstwo z Parafią Ewangelicko-Augsburską w Bytomiu Miechowicach oraz Fundacją Wspólna Droga-United Way Polska. Projekt natomiast jest realizowany dzięki dotacji Światowej Federacji Luterańskiej.
Podczas spotkania odpowiadaliśmy na liczne pytania ze strony uczestników, wymienialiśmy się doświadczeniami (tymi pozytywnymi i negatywnymi) przebywania po zmroku (i nie tylko) w niebezpiecznych częściach naszych miast. To był dla nas naprawdę cenny czas. Dziękujemy Gliwiczanom za gościnę!
Przygotowanie się do tego spotkania, wskazało nam jednocześnie na wiele spraw, którymi trzeba się zająć, przepracować, zaplanować oraz oddać Bogu. I tutaj pozostaje mi napisać już tylko Amin (Amen), jak to mawia nasza córeczka.
Monika Cieślar

piątek, 7 października 2011

OZME zamiast Monster JAM


            Jest piątek wieczorem, wróciłem właśnie z Wisły, gdzie odwoziłem chłopaków na OZME. Mam nadzieję, że mają dobry czas. Ja pakuję się na jutro. Jedziemy na jeden dzień, więc nie trzeba dużo. Ruszamy o 6.30 więc idę spać. Wstaję parę minut po 5.00. Śniadanko, kawusia z dwóch łyżeczek sypanej, aromatycznej kawy i mogę iść. Jedziemy busem z Domu Pomocy Społecznej, Ewangelickiego Domu 0pieki „Ostoja Pokoju”. Punkt 6.30 jestem na Bobrku. Jedziemy do Wisły nie do Wrocławia. Wszyscy się zgodzili i nikt nie zrezygnował. Rozmawiam jeszcze z matką jednego z chłopków, który jedzie ze mną pierwszy raz. Wsiadamy i ruszamy w drogę. Przed nami około 2h jazdy. Klimat jazdy jest niesamowity. Są wygłupy, śmiechy, najważniejsze, że jedziemy. Nie ważne gdzie. Jest przed 9.00. Otrzymujemy wejściówki na imprezę. Wieszamy zdjęcia z chłopakami. Nocy nie mieli za spokojnej w szkole spało 400 osób). Wracamy na rynek, gdzie można oglądać stare zabytkowe samochody a także 18 batalion powietrzno-desantowy z Bielska- Białej. Potrzymać broń, wsiąść do wozu opancerzonego czy obejrzeć spadochron- to dla chłopaków wielka atrakcja. Postanawiamy przyjąć pomysł i zapisać się na turniej piłki halowej o puchar Ogólnopolskiego Duszpasterza Młodzieży. Turniej jest o 14.00. Przed 12.00 jedziemy na obiad. Pizza smakuje nieźle. Byliśmy atrakcją lokalu dla tubylców, a ja uważam, że nasze zachowanie było super! Po 13.00 wracamy na halę. Jacyś młodzi chłopcy na rowerkach zaczęli nas zaczepiać. Nie wiedzą, co zrobili i kogo zaczepili. Sytuacja miała miejsce w szkole. My byliśmy w środku, a oni nie. Dzieliła nas tylko szyba i to może dzięki niej, było tak bezpiecznie, że można było się słownie obrzucać błotem. Otwarto halę, konflikt przygasł, ale ja wiem, że wróci. Mamy piłki i jest czas na małą rozgrzewkę i trening. Gramy w sześciu(5+1 rezerwowy) i dwóch trenerów, A. i ja. K. jest kapitanem drużyny FC Bobrek. Wzrostowo i siłowo jesteśmy na samym końcu, ale wola walki jest ogromna. W losowaniu trafiamy na drużynę z Mikołowa. Porządne chłopy. Mecz trwa dwa razy po 7 minut. W pierwszej połowie jest 1: 0 dla Mikołowa. Mieliśmy kilka sytuacji na bramkę, lecz nie tym razem. Patrzę na trybuny i większość stoi i szaleje. Takiego meczu nie widzieliśmy dawno. Dawid z Goliatem, ale wygrał jednak ten drugi. Po meczu idziemy na rynek, gdzie ma miejsce happening i po 16.00 opuszczamy Wisłę. Jedziemy jeszcze do Skoczowa na basen i po 20.30 jesteśmy na Bobrku. Odwożę chłopków pod domy, na T. już czekają rodzice. Rozmawiamy chwilkę o wycieczce i synu. Żegnam się i jadę dalej. Ostatniego odwożę P. i wracam do domu. Dość wrażeń na dziś. Nie mam nawet sił zatankować samochodu, zrobię to jutro. Dziś mytu, ama i nyny.