Nigdy nie zapomnę, jak jeszcze w Łowiczu zaczynaliśmy pracować na ulicy. Grudzień, minus 15 stopni, a ty szukaj dzieciaków w polu...Warsztaty fotograficzne też odbywały się w niezbyt pięknych okolicznościach przyrody. Padał śnieg z deszczem, ale Ewa z Robertem dzielnie grali z chłopakami w nogę. Tamto poświęcenie przyniosło wiele efektów...Zamieszczam relację Kasi, która w miniony piątek była na Bobrku.
Siódmy dzień października. Pamiętam, że trzy lata temu, kiedy zaczynałam studia, ósmego października odbyła się uroczysta inauguracja roku studenckiego. Była piękna złota jesień. Świeciło słońce, a ja – już jako studentka pierwszego roku pedagogiki resocjalizacyjnej – zbierałam żółte liście na spacerze w Wapienicy. Nie przyszło mi do głowy, ze trzy lata później, w deszczowy jesienny dzień znajdę się na ulicy. Tak zaczyna się moja przygoda (czyt. praca) ze streetworkingiem.
7.10.2011r. Jest zimno, pada deszcz. Place i ulice są puste. Postanawiamy więc z Robertem, że odwiedzimy rodziny naszych dzieciaków. Jest to dobra okazja, aby przedstawić się rodzicom i zapoznać z chłopakami, dziewczynami. Miło, ze ich nastawienie względem mnie jest pozytywne. Z entuzjazmem słuchają o nowych projektach. To dobrze, czas działać!
Początki pracy na ulicy bywają różne, ale jak już człowiek "zaskoczy", to akcja nabiera tempa. Okres jesienno-zimowy to trudny czas, szczególnie, że w samej dzielnicy nie ma zbyt wielu miejsc, do których można by się udać, choćby po to, by napić się ciepłej herbaty. To w tym czasie wychodzi na jaw cała prawda o naszej odporności. Proszę pamiętajcie o naszych streetworkerach na bytomskim Bobrku, coby zdrowie i dobre humory im dopisywały!
Monia Cieślar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz