wtorek, 20 listopada 2012

Prawo do...



Wczoraj pisałam o Dniu Przeciwdziałania Przemocy Wobec Dzieci. Dzisiaj kolejny ważny dzień.

20 listopada 1989, czyli w dniu, kiedy jako nieświadoma niczego dziewięciolatka, maszerowałam sobie do szkoły, Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjmowało Konwencję  O Prawach Dziecka.

Tekst Konwencji można znaleźć tutaj.

Przypominam sobie, że kiedy jeszcze na studiach analizowaliśmy treść Konwencji, oraz innych dokumentów traktujących o prawach dziecka, z wielkim zapałem dyskutowaliśmy nad każdym punktem, dziwiąc się, że tak wiele dzieci na świecie jest pozbawionych tych praw. Choć od ustalenia tego dokumentu minęło już ponad 20 lat, nadal podstawowe prawa dzieci nie są przestrzegane. Na świecie, ale i w Polsce.

Przed momentem przeczytałam informację, że w Dzięgielowie, dziewczyny właśnie przygotowują podziękowania dla osób, które zasilają konto Funduszu "Daj Dzieciom Nadzieję".
Dzięki finansowemu wsparciu z tego funduszu, również kilkanaścioro naszych podopiecznych mogło w tym roku wyjechać na wakacje. Można powiedzieć, że to konkretna odpowiedź na artykuł 31 Konwencji O Prawach Dziecka, choć wierzę, że darczyńcami kierowały często inne motywy. Dziękujemy za okazaną pomoc!


poniedziałek, 19 listopada 2012

Zła tradycja

Dzisiaj świat obchodzi Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy Wobec Dzieci.

Fundacja Dzieci Niczyje przygotowała na ten dzień kampanię społeczną. Zajrzyjcie, zwróćcie uwagę na drzewo genealogiczne.

Zdaję sobie sprawę, że ile ludzi, tyle zdań na temat karania, klapsów, wyciągania za ucho, popychania, potrząsania, krzyczenia. Kiedy jednak słuchamy historii o dzieciach skatowanych, uduszonych przez własnych rodziców, rzucanych o ścianę, zamykanych w szopkach, przywiązywanych do kaloryfera, zastraszanych, to w większości, budzi się w nas wściekłość, niezrozumienie, smutek, żal, chęć dokonania sprawiedliwości.

Kiedyś, w jednym kościele, usłyszałam z ambony zdanie: "z perspektywy czasu jestem wdzięczny mojemu ojcu, że mnie bił, nauczyłem się przez to dyscypliny". Zamurowało mnie wtedy. Nie wierzyłam własnym uszom. Rozumiem, że rodzice, w bezradności, korzystają z różnych metod i narzędzi władzy. Sama jestem matką i wiem, jak czasem trudno porozumieć się z własnym dzieckiem.
 Dla mnie niezrozumiałe były słowa owego księdza na temat wdzięczności za doznaną krzywdę. Usprawiedliwienie rodzica w stylu: kochał więc bił...

Gdzie leży granica przemocy? Czy to jest w ogóle odpowiednio zadane pytania?  Co by było, gdyby w naszym słowniku dnia codziennego nie istniało takie słowo, jak: PRZEMOC. Czy w ogóle potrafimy sobie wyobrazić nasze życie bez przemocy, tej fizycznej, ale również i psychicznej, strukturalnej, symbolicznej.
Jakie zmiany musiałyby zajść w nas, by nasze reakcje słowne, postawy, działania były wolne od przemocy.

Co w zamian? Tam, gdzie nie ma przemocy, tam jest miejsce na...? No właśnie na co?

Tak, popieram tego typu kampanie społeczne.
Nie zgadzam się na przemoc wobec dzieci.
Kocham, nie biję.








sobota, 17 listopada 2012

SYCYLIA

Zapraszam do obejrzenia filmu dokumentalnego poświęconego wydobyciu czarnego diamentu w Bytomiu. Niesamowity. Nie wiem z którego jest roku, ale mam wrażenie, że nic się nie zmieniło... cóż.

SYCYLIA

piątek, 9 listopada 2012

"Granice streetworkingu"

Późnym, wtorkowym popołudniem wyruszyliśmy na podbój dróg województw: śląskiego, świętokrzyskiego i lubelskiego. Co to była za droga...Naszą zieloną strzałą, obciążoną wystawą zdjęć, pędziliśmy z zawrotną prędkością (50-70 km/h) do Lublina, by w środę rano pojawić się na KUL-u (Katolicki Uniwersytet Lubelski).
Zostaliśmy zaproszeni przez Instytut Nauk o Rodzinie i Pracy Socjalnej na konferencję pt. „
Granice streetworkingu”. Mieliśmy podzielić się naszymi doświadczeniami z pracy środowiskowej wśród dzieci i młodzieży. Fajnie. Zgodziliśmy się, tylko nie byliśmy świadomi, że na wschód jeszcze nie wybudowano żadnej autostrady. Uzgodniliśmy, że zabierzemy ze sobą wystawę „Opowiem Ci o moim Bobrku”. A co! Niech żyje, niech pokazuje rzeczywistość taką, jak widzą ją młodzi ludzie.

Miło było po latach znów zawitać do Lublina. Mam sentyment do tego miasta, w końcu to moje rodzinne strony. Lubię charakterystyczny akcent mieszkańców tej ziemi, pierogi z kaszą, twarogiem i miętą oraz starówkę, której niestety, tym razem nie mieiliśmy okazji zwiedzić.
Konferencja rozpoczęła się o nieludzko wczesnej porze. Mieliśmy tam być o 8.30. Wysiadły nam migacze w samochodzie więc jechaliśmy sobie wesoło przez miasto, nikogo nie informując, gdzie tym razem zamierzamy skręcić. Na KUL jednak dotarliśmy i lekko zestresowani wizją powrotu do domu, jak te muły, wynieśliśmy nasz dobytek z auta i dziękując Bogu za wynalezienie windy, pojechaliśmy na 10 piętro Instytutu Jana Pawła II.
Aaaa. Zapomniałam dodać, że jeszcze dzień wcześniej okazało się, że będziemy mieli nie jedno, a dwa wystąpienia, bowiem prezes Ogólnopolskiej Sieci Organizacji Streetworkerskich OSOS nie dojedzie i poprosił nas o zastępstwo. Tak więc Robert robił za Andrzeja, ja robiłam trochę za (Pana) Roberta i siebie i było chyba OK. 

W skrócie mowa  była o historii streetworkingu w Polsce i na świecie, zaletach i wadach pracy jako streetworker w strukturach ośrodków pomocy społecznej oraz w strukturach organizacji pozarządowych. Robert opowiadał o idei sieci OSOS oraz schemacie pracy (na własnym przykładzie, bo wiadomo: każdy wypracowuje najskuteczniejsze dla siebie narzędzie biorąc pod uwagę grupę docelową). Z zainteresowaniem słuchaliśmy o bezdomnych na wybrzeżach Hiszpanii i eksperymencie polskiego naukowca, który sam stał się na chwilę bezdomnym, by lepiej poznać specyfikę tej grupy. Mówiono również o Korczaku oraz idei streetworkingu on-line. Popołudniową sesję oddano praktykom: osobom, które na co dzień pracują z bezdomnymi, dziećmi, młodzieżą, osobami uzależnionymi.

Dużo ludzi, dużo pytań i rozmów w przerwie, mało czasu na dyskusję (jak to bywa na konferencjach), różne zdania na dany temat, mili gospodarze i bardzo dobra organizacja konferencji.Ucieszyło nas zainteresowanie środowiska akademickiego oraz pozostałych uczestników konferencji naszymi działaniami. Dobrze, jeśli czasem możemy być dla innych inspiracją. Raz jeszcze pozdrawiamy Lublin!

PS. Do domu dotarliśmy po 7 godzinach jazdy...Grrrr.....


Warsztaty kulinarne



            Od października ruszyły nasze warsztaty kulinarne. Jest to druga odsłona podobnych działań, które realizowaliśmy w zeszłym roku szkolnym. W październiku grupa chłopców miała trzy warsztaty kulinarne. Na pierwszych warsztatach próbowaliśmy zrobić chleb. Wyszedł produkt przepyszny, wieloziarnisty i na zakwasie. Palce lizać! Do tego dobra swojska kiełbasa i szynka. Fantazja. Kolejnym razem zdecydowaliśmy się na ciasto. Wybór padł na słynne w pewnych kręgach „Ciacho bananowe”. Ciasto składnikowo  proste, a w smaku „boskie”. Polewa czekoladowa, która spływa z kawałka ciasta prosto do ust, smakosza kulinarnych przygód, wprost uskrzydla. Po raz kolejny chłopaki dali tym razem czekoladowo-bananowego czadu. Jedno ciasto zjedli sami, a drugie pojechało na spotkanie naszej grupy z resztą pracowników w naszej organizacji. Bobrek rządzi w smakach! W międzyczasie byliśmy w dwóch restauracjach: góralskiej i tureckiej. Pokosztować, popróbować, by na ostatnim warsztacie zdecydować się na zrobienie Sushi, a dokładnie Sushi Maki z łososiem, ogórkiem, avocado i chrzanem wasabi a także z sosem sojowym. Każdy z uczestników stworzył swój wałek ryżowych rozmaitości. Do tego oczywiście ostry jak fiks chrzan i to on, zielony japoński chrzan Wasabi, rządził i królował tego popołudnia. Czym więcej Sushi, tym ostrzejszy podawaliśmy sos. Jedno jest pewne, po warsztatach każdy z nas miał przeczyszczony nos i załzawione oczy, lecz miłość do Sushi została w nas. Spodobało nam się gotowanie, więc będziemy sobie od czasu do czasu wpadać na Miechowickie rewiry i eksperymentować, bawiąc się i śmiejąc przy tym do łez. W listopadowej kuchni rządzą teraz dziewczyny.