

Stoję na przystanku pl. Szpitalny w Miechowicach. Jest parę minut po 13.00, a ja czekam na szczęśliwy numerek, którym dla mnie jest 183. Czekam i zastanawiam się, jak to będzie dzisiaj. Pomysł na przepis wziął się stąd, że gdy byliśmy na wyjeździe w górach w maju, to byliśmy w karczmie góralskiej. Dobre jedzenie w zadowalającej cenie do ilości. Ja lubię pojeść. Więc byliśmy już w lokalu i mała konsternacja, co zamówić. Podaję im, do jakiej kwoty mogą zamówić i proszę, by sami wybrali, co chcą jeść. Po chwili, jednak ktoś wybiera kotleta de volaille i było to jak koło ratunkowe dla pozostałych. Zamówiliśmy siedem kotletów i dwa inne dania. Było zabawnie i wesoło. Poszedłem zostawić dane do f-vat i zapłacić. Pani woli po posiłku więc grzecznie odszedłem. Czekaliśmy dość długo na posiłki, zjedliśmy z małymi problemami, bo porcje były duże. Gdy ostatnia osoba uporała się z zawartością talerza, ubraliśmy się i wyszliśmy. Wyjazd skończył się wcześniej o jeden dzień. Gdy przyjechałem do siedziby mojej organizacji, podszedł do mnie ks. dyr.Grzegorz Giemza i pyta: Byłeś z chłopakami w Ustroniu w karczmie? Mówię: Byłem. Odpowiedź jest szybka i prosta: to idź zapłać
;) 


Autobus dojechał na miejsce. Idę odwiedzić nową siedzibę MOPR-u i PAL-u. W PAL-u spotykam się z Aleksandrą i Mirkiem, a po kilkunastu minutach dociera Natalia. Ogrzani ciepłem budynku ruszamy w teren. Na hałdach, tzn. ich resztkach, spotykam kilku chłopaków. Pracują, wydobywają węgiel z odpadów, które tutaj wysypuje chyba kopalnia. Można w tej mieszance kamieni, ziemi i Bóg wie czego, znaleźć także węgiel i złom. Chłopcy zbierają trochę tego i tego. Rozmawiamy. Idziemy z powrotem w stronę budynków i spotykamy powoli prawie wszystkich z drugiej grupy. Dziś znów nie ma dwóch osób, co zaczyna mnie trochę irytować. Można posłać przecież SMS-a? Czy może wymagam zbyt wiele? Coś czuję po kościach, że będę musiał wyrzucić jedną osobę, by dać przykład, jeśli powodem nieobecności jest lenistwo. By to sprawdzić, muszę iść w poniedziałek do domów. W sześć osób ruszamy do Miechowic. Szybkie zakupy, które tym razem są trudniejsze. Jest wiele kłótni, jakie masło kupić i które produkty są lepsze, a które gorsze. Wiele wyborów opiera się na zasadzie: z której ręki? (w każdej jest np. ser, ale inny/lub droższy). Mając wszystko idziemy do naszej kuchni. Naszej przynajmniej do 19.00. Dziś kotlet de volaille z pieczonymi ziemniaczkami i mizerią. Roboty w pysk, a tu już 16.30. Zabieramy się do pracy. Pod nóż trafiają ziemniaki i ogórki. Dzielimy się pracą. Uczymy się zaczynać i kończyć dane zadanie w kuchni. Nauka nie jest łatwa. Gdy ziemniaki już są przygotowane, a ogórek utarty, zabieramy się za mięso. Każdy ma swoją pierś z kurczaka. Najpierw nacinamy pierś od str. wewnętrznej i rozbijamy płat mięsa, starając się nie zrobić w nim dziur. Na tak przygotowane mięso kładziemy dobry plaster szynki. Formujemy wałki z masy serowo-masłowo-pietruszkowej, kładziemy na szynce i ciasno zwijamy. Maczamy w mące, jajku, mące i jeszcze raz w jajku i na końcu w bułce tartej. Rolady są duże, nawet mega duże. Pierwszą roladę robi W., potem J., M. i B. Na końcu Natalia i ja. Ziemniaki wylądowały już w piekarniku. Składniki mizerii się przenikają. Kotlety są już na patelni. Pieką się w dwóch ratach i dla pewności, że są już dobre, lądują na 10 minut w piekarniku. Stół został w między czasie nakryty. Już wiem, że dziś nie posprzątamy, bo nie zdążymy na autobus. Muszę to zrobić jutro rano. Danie jest rewelacyjne.

Każdemu został duży kawałek kotleta, który każdy zabiera do domu, by inni też mogli skosztować. Idziemy na autobus, który mamy o 19.09. To był fantastyczny czas, a potrawa wyszła rewelacyjnie. Ja z dzieciakami wysiadam na Bobrku, a Natalia jedzie dalej, do domu. Po drodze spotykam jeszcze K., który zdaje mi relacje z dnia oraz K., którego też dawno nie widziałem. Żegnam się i wracam na mój autobus, który mam o 19.49. Z pełnym brzuchem i pełen dobrych myśli nawet nie zauważyłem, że wybrałem drogę do przystanku przez ciemne podwórka i długą bramę, przez którą rok temu nigdy bym nie przeszedł. Uczucie ciepła walczy z przenikającym chłodem, który zostawiam za sobą wsiadając w autobus do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz