W górach, jak to zimą w
górach, dużo śniegu, mróz i chłodna acz piękna aura; wszystkim nam się podobało,
choć niektórzy trochę zmarzli. Ale po kolei - bo jechaliśmy koleją =)
Z Katowic ruszyliśmy pociągiem do Bielska-Białej. Podróż
minęła nam zaskakująco szybko (58 minut), choć już u startu mieliśmy małe
opóźnienie (jak to u nas z pociągami bywa). Na miejscu szybko doszliśmy do
tego, że to jednak my-dorośli - poprowadzimy tę wycieczkę (bo dzieci miały swoje
plany) i z pociągu przesiedliśmy się do autobusu, by podjechać pod
Szyndzielnię. Tam panowała już istna zima –śnieg, mróz, zawierucha – jednym słowem
pięknie! Podeszliśmy kawałek pod stację kolejki linowej i po kilku minutach
byliśmy prawie na szczycie -w sumie jak tak teraz myślę, to chyba więcej się
woziliśmy niż chodziliśmy =) W wagonikach kolejki niektórzy z diabełków zmieniali
się w aniołki (na skutek lęku wysokości), co (niestety) trwało tylko chwilkę.
Trochę wbrew przepisom i na złość JEDYNEMU Panu Narciarzowi podeszliśmy do schroniska po stoku narciarskim
trochę zaburzając jego „wyratrakowaną” powierzchnię. Na górze czekała już na
nas gorąca herbatka, przekąska i pamiątkowe pieczątki.
W dół, aż do kolejki linowej (znowu ku zdenerwowaniu
JEDYNEGO na stoku Pana Narciarza) zjechaliśmy na „dupolotach” po stoku (gdzie
indziej się nie dało!). Następnie za pomącą wagoników znaleźliśmy się u podnóża
góry, ale to nie był koniec naszych atrakcji na Szyndzielni. Skorzystaliśmy
bowiem z całorocznego toru saneczkowego
- co to była za radość, wydaję mi się, że wg dzieci najfajniejszy punkt
całego programu. A potem już udaliśmy się do Bielska na obiad w kolorowej
restauracji i na dworzec czekając na powrotny pociąg do domu.
Masa przygód, nowych doznań, harówa. Czas odpocząć, bo po
weekendzie powtórka z rozrywki, tym razem z rozbarską grupą. Chyba dożyjemy =)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz