środa, 21 kwietnia 2010

21 kwietnia 2010r.

Jestem w Bobrku. Jechałem banką do Bobrka od strony Szombierek. Zdałem egzamin wewnętrzny i od piątku zaczynam jazdy. Ale będzie jazda. Cieślar w ciężarówce, tego jeszcze nie było. Potrzebuję tych uprawnień, by móc prowadzić autobus, który już wykorzystujemy do akcji na ulicach i podwórkach w polskim miastach i miasteczkach. Udaję się ul. Żwirową. Wszędzie biegają dzieci. Wreszcie można wsiąść na rowerek czy rolki. Pomiędzy dokładnie rozparcelowanymi familokami i bawiącymi się dziećmi siedzą przed domami na ławeczkach i krzesłach ogrodowych ludzie. Jest ciepło, prawie bezwietrznie. Dochodzę do ostatnich domów, idę kawałek na zachód i wracam na przełaj. Widzę sklep Biedronka. Chce mi się pić. Po chorobie nie odzyskałem jeszcze pełnej kondycji. Wchodzę do sklepu. Wokół niego jak i innych skalpach kręci się życie. Kupuje napój. Oryginalną Colę za 0,99 zł. Idę ul. Wytrwałych na północ. Spotykam kilku chłopaczków między 7 a 13 lat. Postanawiam zobaczyć, dokąd idą. Stoimy na przystanku tramwajowym i po kilku minutach wsiadamy do nadjeżdżającej banki. Jedziemy. Wysiadamy. Idziemy. Skaczą przez płot. Nie skaczę przez płot. Idę na około. Zgubiłem ich. Szukam. Czekam. Obserwuje.
Znajduję tory kolejowe. Jedna z ich stron jest czarna. Widać resztki węgla. Kto go tu wysypał? Kto go zebrał? Kiedy to było? Czy to ma mnie interesować? Ktoś w oddali ciągnie biały worek. Wygląda na ciężki. Czarne złoto ciągnie się aż za zakręt. Znajduję „plac zabaw”. Słyszę stukanie. Ktoś klnie. Widzę ich. Słyszę ich. Znalazłem ich. Cieszą się. Jak małe dzieci, …bo mają pracę. Słyszę: Ty Kamil, nie musisz mi już szukać roboty. Mam co robić i długo będę miał. I tak stukają, śmieją się, przeklinają i wykonują swoją pracę. Wyglądają na szczęśliwych. Daleko od bawiących się dzieci i plotkujących ludzi przed domami. Od szkoły, Policji i całego tego kramu. Jest jeszcze pewnie inny powód, dla mnie chyba najważniejszy- są daleko od swoich własnych domów. Robi się późno, a okolica nie jest malownicza. Słyszę hasło: wracamy, bo nam banka ucieknie! Każda z nas wraca inną drogą. Chce się z nimi spotkać w tramwaju oraz zobaczyć gdzie mieszkają. W pierwszym ich nie ma. Drugi nie ten, co trzeba. Czekam. Ruch w sklepie całodobowym się wzmaga. Koło mnie siada dwóch panów. VIPów. Mają puszki z napojem marki VIP. Jeden z nich zaczyna rozmowę. Mówię: nie palę. A On: Moje życie pewnie krótkie będzie, ale oddałbym połowę teraz by zakurzyć. Tak mi się jarać chce. Czekam dobrych kilkanaście minut. Chłopaków nie ma. Nasze drogi dziś już się nie spotkały. Ciekawe, co się stało? Gdzie poszli? Dziś już tego się nie dowiem, ale może za kilka dni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz