piątek, 25 maja 2012

Na raz! Na dwa! Drużyna nasza gra!

Gdy chłopcy przygotowują się do rozgrywek piłkarskich, dziewczyny relaksują się. W środę wybrałyśmy się do kina, które znajduje się w Bytomskiej Agorze. O godzinie 15.00 wyruszyliśmy z Bobrka do centrum. Szczerze mówiąc repertuar nie był zbyt obszerny, ale zdecydowałyśmy się na „ Avengers”, taka bajeczka o superbohaterach:P Wszystko fajnie, tylko film był strasznie długi. Dziewczyny urządzały sobie wypady do toalety, aby czas szybciej zleciał. Nie obyło się też bez zwracania dziewczyną uwagi przez innych oglądających. Dziesięć minut i nawrót rozgorzałych rozmów. Po seansie szybko na banke i witamy Bobrek z powrotem W czwartek czyli dziś, żeby już nie było, że tylko się relaksujemy, postanowiłyśmy mieć mały wkład w Małe Euro 2012. Jako, że chłopcy będą czynnie uczestniczyć w rozgrywkach, my postanowimy sprawdzić się w dopingu Przygotowałyśmy transparenty z hasłami o naszej drużynie (Bytom, Bobrek, Ukraina, imiona /ksywy chłopaków). Chłopakom bardzo spodobał się ten pomysł. W końcu fajnie jak ktoś chce, żeby wygrali i wesprze ich w grze. Przez to całe Małe Euro nawet zaczynam lubić piłkę nożną
Na raz! Na dwa! Drużyna nasza gra! Na trzy! Na cztery! To nie są już bajery! Na pięć! Na sześć! Śpiewamy na ich cześć!

Nati

 

  
 
 
 

czwartek, 24 maja 2012

Trening na stadionie



             Skwar i żar z nieba wskazują, że lato już chyba na dobre wkracza w naszą Polską rzeczywistość. Jest po 13.00 a dziś szczególny dzień. W ramach Małego Euro 2012 mamy trening na stadionie Polonii Bytom. Zbieram ekipę i parę minut po 15.00 jedziemy już baną na Olimpijską. Jesteśmy w komplecie. Emocje przed treningiem są duże. Okazuje się, że trening, który miał się odbyć na bocznych boiskach treningowych, odbędzie się na murawie stadionu. Piękna murawa, wielka przestrzeń i jazda, zaczynamy trening. Na murawie około 30-tu chłopaków, podają sobie piłki raz górą, raz dołem, na lewą nogę i na prawą. Trzech piłkarzy Polonii Bytom daje wskazówki, motywuje. Po rozgrzewce z piłką, czas na strzały z dystansu na bramkę z powietrza, z ziemi. Były także oczekiwane rzuty karne no i wreszcie mecz. Czerwone koszulki, kontra reszta świata. Podziwiam kondycję młodych i zaparcie, by po tak wielkiej murawie biegać tam i z powrotem. Trening kończymy wspólnym zdjęciem i możemy wracać do siebie. Widząc zadowolenie i zarazem zmęczenie chłopków, wiem, że będą walczyć- oby tylko sportowo- do końca. Buty spisały się znakomicie, lądują u mnie w plecaku i czekają na kolejny trening.




   

wtorek, 22 maja 2012

Bobrek ubiera sie w Nike



Podjazd do ściany (tak moja mama mówi na bankomat),wypłata ile limit pozwala, i hajdewićka na Bobrek. Moja żona nie zna tego wyrażenia, przypuszczam, że wielu z Was, szanownych Czytelników, również. Znaczenie jest proste- szybkie udanie się do danego miejsca. Dziś wielki poniedziałek. Dzięki Wam, drodzy sponsorzy, nie poszliśmy na targ, ale udaliśmy się do miejsca, gdzie można zrobić zakupy-prawdziwej galerii handlowej. Dziękuję bardzo za taką możliwość w swoim własnym imieniu, jak i chłopków, którzy są niezmiernie radzi, że tak się sprawy ułożyły. Jest jeszcze jeden powód wyjątkowości tego poniedziałku, szczególny dla naszej organizacji. Tomek Osyra, z OSOS-u złożył nam dzisiaj wizytę. Dzięki uprzejmości PKP,  nasze spotkanie było bardzo krótkie, ale jakże intensywne. Nie tracąc czasu, zwarci i gotowi, ruszyliśmy z buta do Plejady, szlakiem zawiłym, lecz tempem żwawym i radosnym. Wpadliśmy do sklepu sportowego i miły pan pomógł nam wybrać i dopasować obuwie. Po 30 minutach byliśmy dopasowani= dziecko+kartonik z butami. Szczerze, nie polecam zakupów w tym sklepie. Zostawiliśmy tam prawie 1000,00 ale Pani przy kasie rabatu nie mogła nam dać- nie chciała? Żenada i kicha. Byłem w potrzasku czasowym i dlatego nie szukaliśmy innego partnera handlowego, a ten nim nie zostanie. Zakupy za nami. Z radosnymi pusami (twarzami) i napojami w dłoniach ruszyliśmy w drogę powrotną. Pamiątkowe zdjęcie na hałdzie i można jechać jutro na trening na stadionie Polonii- Bytom.
Robert

fot. Robert Cieślar

PS. Mam nadzieję Tomku, że dotarłeś do domu szczęśliwie?

sobota, 19 maja 2012

Urodzinowo


Dawno mnie tu nie było więc postanowiłam, że i ja coś napiszę. Choć pisania to już mam po dziurki w nosie (kto wie, ten wie). Ale pierwszy dziewczyński (to chyba jakieś nowe słowo=)) wypad poza dzielnicę zasługuje na wspomnienie.
Podczas gdy Robert i Natalia (i reszta OSOSowców) poszukiwali w rzece słynnych okularów, ja bawiłam się z dziewczynami trochę inaczej. Ale muszę przyznać, że też zaczęłyśmy od rzeczki, jako że był piękny, ciepły dzień. I tak poznałam sławetne na Bobrku „dwa betony”.
Jakoś po trzeciej godzinie dnia, no nie, wcale nie po TGD – ale zwyczajnie po piętnastej wsiadłyśmy w banę i chciałoby się rzec: sruuu do centrum. Najpierw coś przekąsić, a więc KFC. Wydałyśmy kupę kasy, a w zamian dostałyśmy frytki, twistery, kurczaczki i niekończąca się strugę napojów, która przybierała różne smaki; od coli, przez fantę i sprite'a do wszystkich innych propozycji jednocześnie – powiem Wam, że nawet to nie jest złe, ale spróbujcie sami. Potem na kręgle do pobliskiej galerii handlowej. Jako, że jedna z dziewczynek miała w tym dniu urodziny, odśpiewałyśmy jej „sto lat” drąc się na wszystkie sklepy. Nie wyrzucili nas=) Po kilkunastominutowej prezentacji tanecznej dziewczynek, kilku ich kłótniach i zapowiedziach powrotu do domu, udało nam się w końcu wystartować z bowlingiem. Z połowę czasu pograłyśmy, połowę „poświęciłyśmy” na kolejne sprzeczki. Tak to jest, jak się baby kłócą.
Ale żeby zakończyć miło dzień, poszłyśmy jeszcze na lody. Potem do bany i powrót na Bobrek. Na dzielnicy zasiedziałam się do ósmej, aż jedna mama upomniała się o swoje dziecko=) (a propos dzwoniąc do Natalii, która poznawała uroki Mazowsza). To był męczący, ale miły dzień, zwłaszcza, że urodzinowy.

Kacha

Po drugiej stronie


Nasza historia jest dość długa i skomplikowana, tak jak historia dzieci z Bobrka. Kasia i ja miałyśmy możliwość założenia swojej grupy. Ucieszył nas ten pomysł i od razu byłyśmy zwarte i gotowe do pracy. Zaczynając swoją karierę w CME dołączyłyśmy do grupy Roberta, więc nie było szukania dzieciaków, tworzenia grupy. Dlatego euforia była tym większa, że zaczniemy tak jak powinno się zaczynać. Bobrek jest dość duży więc wybrałyśmy dzielnicę, w którą z reguły się nie zapuszczamy. Totalna nowość. Początkowo było ok. Chodziłyśmy, chodziłyśmy, wiadomo. Czułyśmy się nie jak na Bobrku. Nie było miejsc, które już dobrze znamy, nikt nas nie witał. Pewnego dnia po kilku wcześniejszych obserwacjach, zaczepiły nas dzieciaki romskie. Od razu skorzystałyśmy z okazji. Zaproponowałyśmy z Kaśką gry, skakanki, gumę do skakania. Był to bardzo pozytywny dzień i pokazał nam jak bardzo te dzieci są spragnione zainteresowania i zwykłej rozmowy. Starsi Romowie również nas zagadywali, ale nie obyło się bez kilku docinków. Naszym priorytetowym celem było stworzenie grupy dziewczynek. Znalazłyśmy potencjalne dzieci. Dziewczynki pochodziły z rodziny romskiej. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy nic o ich kulturze i stylu życia. Za drugim razem na tym podwórku zostałyśmy bardzo niemile potraktowane, wręcz wyrzucone, Kaśka miała gorzej bo została poszarpana (Ja prawie oblana wodą). Strach był duży, nigdy nie czułam zagrożenia tak bardzo jak wtedy. Kolejnego razu poszedł z nami Robert i wtedy też nie było za miło. Niestety mama dziewczynek nie zgodziła się na udział dzieci w projekcie. Po rozmowie stwierdziliśmy, że spróbujemy na naszej zaznajomionej części, ponieważ aby tutaj cos rozpocząć musiałybyśmy być codziennie, co na tę chwilę jest niemożliwe. Pracy jest od groma, ale wiadomo, nie można zrobić wszystkiego. Tutaj praca wymaga nie 100% zaangażowania, ale jeszcze raz tyle. Obiecałyśmy sobie, że wrócimy tam jeszcze ze wzmożoną siłą oraz większą ekipą (jeśli kiedyś taka się znajdzie). Ciężko byłoby pogodzić pracę w jednym i drugim miejscu, trzeba się na coś zdecydować. W tzw. międzyczasie pojechałyśmy na warsztaty o kulturze romskiej do Wrocławia, które miało miejsce w Domu Spotkań im. Angelusa Silesiusa. Bardzo ciekawe zajęcia, które pozwoliły nam inaczej spojrzeć na kulturę romską. Powrót na drugą stronę Bobrka, dodał dodatkowego kopa. Nie musimy rezygnować z bycia z grupą Roberta, która stała się nam bliska i dodatkowo mogłyśmy stworzyć nową. Miałyśmy już dwie dziewczynki biorące udział w projekcie kulinarnym, który odbywał się zimą. Teraz pozostało poszukiwanie pozostałych. Trwało to jakiś czas, ale udało się. Mamy grupę 7 osobową. W minionym tygodniu, gdy ja miałam zajęcia w domu dziecka oraz wyjazd na zjazd OSOSU :D Kaśka miała zajęcia w dzielnicy. Zabrała dziewczyny na kręgle. Wczoraj byłyśmy już wspólnie. Był do długi i skomplikowany dzień. Zaproponowałyśmy jednej z dziewczyn możliwość udziału w projekcie. Więc właściwie wczoraj dobrnęłyśmy do magicznej liczby 7. W zasadzie nie udało nam się przeprowadzić sensownych zajęć, ponieważ dużo się działo. Właściwie nie wiedziałam gdzie mam ręce włożyć. Wyniknął problem z naszymi podopiecznymi, ponieważ dzień wcześniej piły one alkohol i dochodziliśmy z rodzicami, co się stało. W końcu na czymś stanęło, chodź jednej wersji nie ma. Każdy rodzic będzie bronił swojego dziecka, a dziecko będzie bronić siebie no i najlepszych kumpli. W tym czasie dwóch z chłopców pobiło się dość poważnie. Rozdzielałyśmy ich z Kaśką, co nie było łatwe. Utrzymać chłopca większego od siebie to nie lada sztuka Emocje były bardzo silne, czułyśmy jak rozpierała ich energia i nie zamierzają przestać. Na szczęście zbiorowisko gapiów rozeszło się i chłopcy dali spokój. Kolejnym wczorajszym problemem był konflikt w naszej grupie. Ekipa podzieliła się na dwa obozy i nic nie da się zrobić. Chłopcy rozwiązują konflikty siłą i bójką, natomiast dziewczyny cały czas atakują się słownie. Żebyście wiedzieli, że mało kto używa takich słów. Ich wena twórcza w siłowaniu się na słowa nie zna granic. Trzeba pracować nad tym, aby ani raniące słowa ani bójka nie była rozwiązaniem. Myślę, że dojdą do porozumienia, jak będą spędzać razem czas… okaże się w praniu. Jeśli nie, to będzie problem, bo tak pracować jest bardzo ciężko, po prostu się nie da… no ale musimy dać radę, bo jak nie my to kto? Napędzamy dzieci do działania, one nas też, dlatego trwajmy przy nich. Miłego weekendu
Nati

czwartek, 17 maja 2012

O smaczny SOS- czyli jak zrobić ogólnopolski zjazd streetworkerów

Jest piątek, grubo po 12.00 a my, tzn. Natalia i ja wsiadamy do wehikułu i po 9 godzinach przenosimy się do Kamieńczyka nad rzeką Liwiec, gdzie przez weekend odbywa się zjazd partyjnych koleżanek i kolegów, szanownych członkiń i członków Ogólnopolskiej Sieci Organizacji Streetworkerskich OSOS. Zdążyliśmy na początek bardzo długiej mowy, szanownego prezesa Andrzeja Orłowskiego, który sięgnął do naszej wieloletniej historii zjazdów i przypomniał nam cel oraz powód naszego wspólnego tam zebrania. Po dwóch minutach zaczęliśmy kolację i wprowadziliśmy się do naszych apartamentów. Przed nami wspólne ognisko, rozmowy przy jakże pięknych gwiazdach. Noc była krótka, a pokrzepieni śniadaniem udaliśmy się z lokalnym streetworkerem Andrzejem na spacer z niespodzianką. Okolica jest malownicza, gdyby nie słupy energetyczne, można się zakochać. Rzeka, bagna, słynna skarpa i niespodzianka. Szliśmy brzegiem Bugu i nagle okazało się, że jest taka możliwość, by go przekroczyć. Udało się przejść wszystkim, prawie wszystkim. Strata okularów za 1800,00 zł przybiła nas tylko na chwilę, jedną krótką chwilę. Przygód i zabaw było co nie miara. Wybraliśmy nawet nieoficjalny hymn. Zjazd zakończył się wspólnym obiadem i rozjechaliśmy się, każdy do swojego miasta i na swoje ulice.
fot. Michał Borecki

Link do nieoficjalnego hymnu OSOS-u
Link do drugiego nieoficjalnego hymnu OSOS-u 
Link do trzeciego nieoficjalnego hymnu OSOS-u

środa, 16 maja 2012

pewnego razu w Poznaniu

Nasze działania od wiosny mają charakter sportowy.  Za nami MMME w Poznaniu. Udało się nam zebrać ekipę i gotowi do wyzwań sportowych, ruszyliśmy w trasę. Siedmioosobowa drużyna, w której był jeden b. stary senior i sześciu młodych tytanów wszelkich dyscyplin sportowych. Tak nawiasem mówiąc, nie było chyba takiej dyscypliny, na jaką byśmy się nie zgłosili: drużynowo chcieliśmy grać w siatkówkę, siatkówkę plażową, koszykówkę, bowling oraz oczywiście w nogę. Lekkoatletyka? Czemu by nie! Sztafeta 4x400m, bieg na 100m, 800m, 1000m i 3000m. Tenis stołowy, dla nas żaden problem. Jedna rzecz, jaką ominęliśmy, to szachy. Dotarliśmy, po 8h magicznej jazdy po polskich drogach, by się zarejestrować, wrzucić coś na ząb, wysłuchać koncertu N.O.C i iść spać. Pierwszego dnia rządziły dwie dyscypliny: siata i kosz. W siatę dostaliśmy po tyłkach, ale w kosza poszło nam lepiej. Ciężki dzień zakończyliśmy samymi porażkami, ale humor nadal nam pozostał. Drugi dzień był poświęcony na plażówkę, bowling i tenis stołowy. Z przyczyn skomplikowanych udało nam się pograć tylko w plażówkę. Nasz duet walczył dzielnie, lecz przeciwnicy byli lepsi. Wieczorem pojechaliśmy się zresetować. Odwiedziliśmy termy maltańskie, gdzie balowaliśmy 2h i moglibyśmy to robić jeszcze. Za nami dwa dni a tu żadnego medalu. Nadal chłopaki i ja mamy nadzieję. Ostatni dzień mistrzostw to lekkoatletyka i piłka nożna. Jesteśmy nastawieni bojowo. Zaczynamy od lekkoatletyki. Bieg na 100m i skok w dal był jakąś porażką. Mój czas 12,94s o mało nie kosztował mnie życia, a tu jeszcze skoki, sztafeta i pół dnia gry z balę… a się wkopaliśmy! Czujemy po kościach, że nie będzie ławo. Po trzeciej próbie skoków morale są na dnie. Norbert chce zrezygnować z biegu na 800m, Kamil z biegu na 1000m, a bieg na 3000m przeżywa kryzys. Nie wiem, co robić, gdy nagle słyszę z głośników: Norbert W. proszony na start! Ten głos jakby zza siedmiu mórz, wlał w serce, ciało nowe siły. Strach i lęk przed porażką zniknął. Nasz zawodnik już jest na starcie i będzie biegł. Doping i fala euforii udziela się wszystkim. Słychać strzał i poszli… po dwóch jakże szybkich okrążeniach mamy pierwszy brązowy medal!!! Teraz nikt nie myśli o rezygnacji, duch walki jest w nas na dobre. Nie mija minuta a Kamil stoi w połowie bieżni, gotowy by zmierzyć się z każdym metrem dystansu jednego kilometra. Jest ich kilkunastu, strzał i przez chmurę dymu biegnie nasz zawodnik. Tępo i lekkość, z jaką biegnie przykuwa nasz wzrok. Pierwsze koło to pikuś, teraz trzeba dobiec do końca. Widzę, że Kamil słabnie. Jest drugi na ostatnich 300m. Biegnę w jego kierunku by swym krzykiem zapewnić go, że dobiegnie i będzie miał medal. Ostanie 100m biegniemy on po bieżni a ja po murawie. Zawodnik z trzeciej pozycji, próbuje atakować, ale Kamil zmienia krok i broni swojej pozycji. On padnięty i zmęczony, ja wrzeszczący i w szoku, że jednak dobiegł i ma srebro. Dobiegamy razem na metę i już wiemy na pewno: Mamy drugi medal!!! Trybuny szaleją, a uczucie zwycięstwa jest w nas. Drugi Kamil będzie biegł także na 3000m. Siedem i pół okrążenia to nie byle co. Daję mu radę, by trzymał się ks. Marcina, którego już zna z letniego obozu i wie, że jest dobrym biegaczem. Mówię: biegnij z nim a dobiegniesz, uważaj na niego, bo ma na pewno jakąś taktykę! Strzał przeszywa powietrze i po 100m wiemy, że zawodnik zza Odry, biegnie po złoto, a reszta będzie walczyć o 2 i 3 miejsca. Pierwsze okrążenie Kamil biegnie razem z ks. Marcinem. W drugim okrążeniu pokazuje, że ma inną taktykę i zaczyna przyśpieszać. Biegnie szybko, równo aż zapiera dech w piersiach. Szóste okrążenie, dubluje kilku zawodników w tym ks. Marcina!! Jest trzeci na 2700m i już nikt nie zabierze mu trzeciego miejsca i brązowego medalu. Jestem w szoku. Tak jak kilka innych osób. Kamil jest padnięty. Organizujemy mu masaż nóg (dzięki Tina, bez Ciebie nie dałby rady zagrać), bo za 30 minut gramy w piłkę. Jeszcze sztafeta. Ja biegnę pierwszy, potem Denis, Norbert i Kamil. Pierwsze okrążenie pozycja 4, a ja już na pewno nie dam się na takie bieganie namówić. Drugie okrążenie, pozycja 4, trzecie okrążenie pozycja 3, a czwarty zawodnik wbiega na linię mety jako trzeci. Tak mamy drużynowy medal brązowy!!! Wow. Szybka narada i jazda. W naszej grupie mamy Niemców, Dzięgielów i gospodarzy imprezy oraz jednego z faworytów Diecezję pomorsko-wielkopolską. Pierwszy mecz 2:0 dla nas i Niemiecka drużyna przegrywa. Piękny mecz i akcje. Drugi mecz zrobiliśmy zmianę na bramce (Ja) i dostaliśmy 0:2 dla Dzięgielowa. Dobrze grali i wygrali. Ostatni mecz w grupie z gospodarzami. Jeśli wygramy i strzelimy dwie bramki, gramy dalej. Mecz jest ostry i pada pierwszy gol…dla nas!!! Trybuny szaleją, słychać krzyk i wrzask, a dźwięk który dochodzi do nas to: Bytom górą!!! Teraz uważać na obronie i korzystać z każdej akcji. Dwie minuty przed bramką pada drugi gol. Wynikiem 1:1 kończymy nasze mistrzostwa i wracamy do domu. Aha, wręczenie medali, sztamka z Organizatorami (ks. Wojtek i Kasia są WIELCY!!!) i wracamy. O 21.00, stojąc na Bobrku, gdzie lekki wiaterek owiewa nas, mamy cudowne wspomnienia i garść medali.