Rozpoczynamy nasz nowy projekt 2017-2018
środa, 29 lutego 2012
Wypad na salę gimnastyczną
wtorek, 28 lutego 2012
Poziom -170
Ostatnią sobotę lutego sześcioosobowa grupa młodzieży z Bobrka spędziła inaczej niż zwykle. Nie było imprezy (no chyba, bo nazajutrz mecz) za to niecodzienna wycieczka do Zabrza, gdzie zwiedziliśmy zabytkową kopalnię węgla kamiennego „Guido”. Pogoda nam sprzyjała, w końcu wyjrzało słońce, co zawsze jest miłym akcentem – przynajmniej dla mnie. Jednak my nie cieszyliśmy się nim długo, bo już wkrótce miały ogarnąć nas (egipskie?) ciemności.
Po kilkunastominutowym spacerze, który dzielił kopalnię od przystanku tramwajowego, dotarliśmy do celu! Na miejscu otrzymaliśmy piękne kolorowe kaski i Pana Przewodnika, niestety trochę podenerwowanego – co wkrótce odczuliśmy. Podzieleni na dwie grupy zostaliśmy „zapakowani” do windy (która oczywiście windą się nie nazywa, w ulotce wyczytałam coś o klatce szybowej) po czym zjechaliśmy na poziom -170.
Oj, ta pierwsza godzina zwiedzania to jak za karę. Pan I. K. (przewodnik) opowiadał nam o kopalni w swym abstrakcyjnie-gwarowo-metaforycznym języku zadając przy tym mnóstwo pytań (równie abstrakcyjnych lub ściśle naukowych) po czym zdumiony naszą niewiedzą i ciągle zły - odpowiadał, że w takim razie się nie dowiemy =) Przy tak apodyktycznym „nauczycielu” śmiać się nam nie wolno było (za to teraz mi się chce), więc chichraliśmy się gdzieś po kątach. Ale po pierwszej godzinie na symbolicznym dla nas poziomie -170 napięcie zeszło z Pana Przewodnika i zrobiło się całkiem miło. Zamiast trudnych pytań – bo język abstrakcyjny pozostał – pojawiły się wspomnienia z lat spędzonych pod ziemią. A więc poziom -320 był już dla nas zdecydowanie przyjemniejszy (pomijając te seksistowskie hasełka).
W kopalni mogliśmy zobaczyć konie (wypchane), wielkie maszyny górnicze, narzędzia, którymi górnicy pracowali w ubiegłych wiekach i oczywiście wyrobiska. Ale chyba wszyscy się ze mną zgodzą, jeśli napiszę, że największą atrakcją był dla nas Pan Przewodnik – z początku taki, że aż strach się bać, później gość rzucający hasłami w stylu: „w barach szeroki, w d… wąski, to jest prawdziwy synek śląski” =)
Zwiedzanie kopalni zajęło nam ponad dwie godziny, więc zmęczeni (fizycznie i psychicznie) i głodni udaliśmy się do pobliskiej pizzerii, gdzie czekała na nas duża pizza, znaczy naprawdę duża pizza. Jakiś czas później najedzeni i trochę „odpocznieni” wracaliśmy na Bobrek wciąż wspominając Pana I.K. =)
Kacha
Po kilkunastominutowym spacerze, który dzielił kopalnię od przystanku tramwajowego, dotarliśmy do celu! Na miejscu otrzymaliśmy piękne kolorowe kaski i Pana Przewodnika, niestety trochę podenerwowanego – co wkrótce odczuliśmy. Podzieleni na dwie grupy zostaliśmy „zapakowani” do windy (która oczywiście windą się nie nazywa, w ulotce wyczytałam coś o klatce szybowej) po czym zjechaliśmy na poziom -170.
Oj, ta pierwsza godzina zwiedzania to jak za karę. Pan I. K. (przewodnik) opowiadał nam o kopalni w swym abstrakcyjnie-gwarowo-metaforycznym języku zadając przy tym mnóstwo pytań (równie abstrakcyjnych lub ściśle naukowych) po czym zdumiony naszą niewiedzą i ciągle zły - odpowiadał, że w takim razie się nie dowiemy =) Przy tak apodyktycznym „nauczycielu” śmiać się nam nie wolno było (za to teraz mi się chce), więc chichraliśmy się gdzieś po kątach. Ale po pierwszej godzinie na symbolicznym dla nas poziomie -170 napięcie zeszło z Pana Przewodnika i zrobiło się całkiem miło. Zamiast trudnych pytań – bo język abstrakcyjny pozostał – pojawiły się wspomnienia z lat spędzonych pod ziemią. A więc poziom -320 był już dla nas zdecydowanie przyjemniejszy (pomijając te seksistowskie hasełka).
W kopalni mogliśmy zobaczyć konie (wypchane), wielkie maszyny górnicze, narzędzia, którymi górnicy pracowali w ubiegłych wiekach i oczywiście wyrobiska. Ale chyba wszyscy się ze mną zgodzą, jeśli napiszę, że największą atrakcją był dla nas Pan Przewodnik – z początku taki, że aż strach się bać, później gość rzucający hasłami w stylu: „w barach szeroki, w d… wąski, to jest prawdziwy synek śląski” =)
Zwiedzanie kopalni zajęło nam ponad dwie godziny, więc zmęczeni (fizycznie i psychicznie) i głodni udaliśmy się do pobliskiej pizzerii, gdzie czekała na nas duża pizza, znaczy naprawdę duża pizza. Jakiś czas później najedzeni i trochę „odpocznieni” wracaliśmy na Bobrek wciąż wspominając Pana I.K. =)
Kacha
środa, 22 lutego 2012
1 procent, 7 życzeń
Pamiętacie jeszcze serial "Siedem życzeń", w którym kot Rademenes spełnia życzenia Darka? Zespół Wanda i Banda śpiewa tam tytułową piosenkę, w której padają słowa "Pomyśl dobrze, czego chcesz, zanim powiesz". Dla przypomnienia podaję linka http://www.youtube.com/watch?v=IEcSVAO0gxo&feature=fvst
Różne są sposoby pozyskiwania pieniędzy przez organizacje pozarządowe, nie słyszałałam jednak, aby któraś z nich otrzymała je dzięki kotu. Zazwyczaj za jakąś darowizną stoi człowiek, który ma prawo decydować, co z nią zrobi.
Namawiam dzisiaj gorąco do przemyślenia kwestii, której organizacji przekażecie Państwo swój 1% podatku, bo jest to jedna z możliwości spełnienia kilku życzeń/potrzeb, jakie ma w danym roku.
Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP jest Organizacją Pożytku Publicznego uprawnioną do pozyskiwania 1%. Pedagogika ulicy to jeden z projektów, który można wesprzeć, przekazując swój 1 % podatku. Jako pedagodzy ulicy z bytomskiego Bobrka zachęcamy do tego kroku i będziemy bardzo wdzięczni za okazaną pomoc.
nasz KRS: 0000225011
Więcej informacji na temat projektów i funduszy, na które zbieramy środki oraz możliwości przekazania 1% znajdziecie Państwo tutaj:
http://www.cme.org.pl/index.php?D=125
Różne są sposoby pozyskiwania pieniędzy przez organizacje pozarządowe, nie słyszałałam jednak, aby któraś z nich otrzymała je dzięki kotu. Zazwyczaj za jakąś darowizną stoi człowiek, który ma prawo decydować, co z nią zrobi.
Namawiam dzisiaj gorąco do przemyślenia kwestii, której organizacji przekażecie Państwo swój 1% podatku, bo jest to jedna z możliwości spełnienia kilku życzeń/potrzeb, jakie ma w danym roku.
Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP jest Organizacją Pożytku Publicznego uprawnioną do pozyskiwania 1%. Pedagogika ulicy to jeden z projektów, który można wesprzeć, przekazując swój 1 % podatku. Jako pedagodzy ulicy z bytomskiego Bobrka zachęcamy do tego kroku i będziemy bardzo wdzięczni za okazaną pomoc.
nasz KRS: 0000225011
Więcej informacji na temat projektów i funduszy, na które zbieramy środki oraz możliwości przekazania 1% znajdziecie Państwo tutaj:
http://www.cme.org.pl/index.php?D=125
wtorek, 14 lutego 2012
Podziękowanie
Kiedy dowiedziałem się od mojej dobrej koleżanki, że jestem w gronie osób, które w oczach dziennikarzy i nie tylko, w jakiś sposób są zasłużone dla miasta Bytomia, nie mogłem tym słowom uwierzyć. Gdy trzymając w ręku papierowe wydanie Dziennika Zachodniego, czytając, nadal byłem w szoku. W mojej głowie kotłowała się jedna myśl. Kto wpadł na tak szalony pomysł? KTO???!!! Rozmawiając z żoną zdecydowałem, że nie będę się mieszał w tę zabawę. Traktowałem całe wydarzenie z przymrużeniem oka, nawet, jako nieporozumienie i za kilka dni zniknę z grona osób w moich oczach bardziej zasłużonych.
Myślałem czy to naprawdę ja? Po pierwsze, zdjęcie-pozowane wykonane zostało, kiedy udzielałem wywiadu w ramach jednego z naszych projektów. Opis dla mnie z kosmosu- młody Korczak, nigdy bym na to nie wpadł, i nadal nie rozumiem intencji pomysłodawcy. Analizując to, co miałem w głowie doszedłem do wniosku, że chyba stałem się produktem, który ktoś wystawił na sprzedaż. Na stronie portalu nasze miasto.pl byłem dwa razy. Pierwszy raz na początku zabawy, a drugi po zakończeniu głosowania i przeżyłem drugi szok. Jednak mnie wybrano!? Telefon z redakcji i zaproszenie, by odebrać tytuł.
To co się stało, zawdzięczam kilku osobom. Dostałem go ja, ale za tą pracą stoi mnóstwo osób. Dziękuję Wam! Bez mojej kochanej żony, która uwierzyła we mnie i sprawiła, że zdecydowałem się pójść taką a nie inna drogą zawodową, dziś byłbym zupełnie kimś innym i gdzie indziej. Dzięki kochanie! Mojej małej córce, która pozwala mi się angażować w pracę, bez większych wyrzutów sumienia. Ks. Jasiowi Kurko, który wpadł na ten szalony pomysł, by zaprosić nas do Bytomia, choć wiele przesłanek, choćby ekonomicznych, wtedy i zdaje się mówić nadal- to się nie uda! Dzięki. Mojemu szefowi ks. dyr. Grzegorzowi Giemzie, za stałe wsparcie, radę i wiarę, że są siły w nas robić to, co robimy w każdym miejscu na ziemi. Choćby na Bobrku. Dzięki! Dziękuję także Kasi i Natalii, że zdecydowały się do naszego zespołu dołączyć. A w szczególności wszystkim młodym ludziom i ich bliskim z dzielnicy Bobrek, za otrzymany kredyt zaufania. Wiem, jak trudno obdarzyć zaufaniem osobę z innego świata (nie stąd, innego wyznania, pracującego nieznaną metodą). Dziękuję Wam bardzo! Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się oddać swój głos na tę pracę. Jest mi miło, że mogłem się znaleźć w tak różnym i ciekawym towarzystwie ludzi zaangażowanych dla Bytomia. Cieszy mnie, że także dostrzeżono i zmuszono nas, czytelników, zwykłych ludzi, ale także osoby mające wpływ na politykę, gospodarkę, oświatę, możnych tego świata, by dostrzegli nie tylko możliwości pracy streetworkera, która podejmowana jest w wielu miastach i regionach Polski, ale w szczególności zwrócono naszą uwagę na młodego człowieka w jego specyficznej sytuacji.
Czasami sam pytam siebie, jeśli taki człowiek jak Robert Cieślar, który nadal się kształci i nie zakończył jeszcze swojej edukacji (nie jestem mgr), który w swoich oczach jest niedoskonały i słaby, doświadczający więcej porażek niż sukcesów (taka jest specyfika tej pracy) jednak w oczach wielu osób, czegoś dla młodych ludzi i ich spraw dokonał, to ile mógłby dokonać specjalista, ktoś inny? Problemem jest to, że nie ma tych innych, którzy mogliby dołączyć do pracy i ją wesprzeć. O facetach w ogóle nie wspominając!
Czas zimowych ferii...
My postanowiliśmy się znaleźć w górach (bo gdzie spędzać zimę, jak nie właśnie tam), dlatego w drugi poniedziałek zimowych wakacji, o trochę szkolnej ósmej godzinie, wyruszyliśmy z Bobrka na południe – w moje rejony.
W końcu szczęśliwa siódemka zmierzała w Beskidy.
I tak dotarliśmy do Bielska – Białej, gdzie na poczekaniu stworzyliśmy nową zabawę w podróży: liczenie „elek”. A jako, że w Bielsku jest ośrodek egzaminowania kierowców, mieliśmy co liczyć - o ile dobrze pamiętam wyszło nam coś ok. 30 na krótkim odcinku pod Szyndzielnię. Ale, że wiadomo, iż naokoło zawsze bliżej, to najpierw sprawdziliśmy kino i wybraliśmy film, na który zamierzaliśmy przyjechać za 3 godziny =) jesteście ciekawi? No, to jeszcze chwila (tzn. trzy godziny =))
No, dobra, już piszę – demokratyczną decyzją, a więc większością głosów zwyciężył „Kot w butach 3D”. Skryci za okularami (ja za podwójnymi), z garściami popcornu, wszyscy wpatrywaliśmy się w duży ekran z wielkim zainteresowaniem – przez cały film! Choć jak skwitowali chłopacy, najlepsza była reklama, kiedy to piłka o mało co, nie wyskoczyła z ekranu, po czym ktoś zareagował: „Ej, to ja nie patrzę, nie.” =)
W czasie jazdy do naszej kolejnej poniedziałkowej atrakcji, Tina z Madzią doszły do wniosku, że „prąd prądzi w d...” i wszyscy mieliśmy z tego niezły ubaw. Potem basen. Na basenie największą furorę zrobiła zjeżdżalnia. Dzieciaki (i my) biegały „tam a sam”, niekiedy wraz z ratownikiem - „On nie będzie patrzył, a my tak cicho zjedziemy” =) Były też skoki do wody i jacuzzi z cudownie ciepłą wodą =). A żeby nie było tak pięknie, to zamknęłyśmy w szafce, zegarek z czipem, który ją otwierał. Kobiety =)
Potem na chwilę wpadliśmy do mnie, i w końcu kolacja w Dzięgielowie. Przyjechaliśmy w zasadzie na gotowe, tylko nakryć. Spokojnie zjedliśmy przy akompaniamencie pianina (ktoś tam coś „pinkolił” =)), pogadaliśmy i ruszyliśmy do pokojów. Przed snem była jeszcze porcja gier, wychodziło nam to różnie i paradoksalnie to chyba najmniej oszukiwania było w kartach =)
A potem dłuuuga noc pogaduszek dziewczyn. No, nie taka długa, ale generalnie spokojna.
I to był poniedziałek =)
Macie jeszcze siłę czytać? =)
W ustrońskim Leśnym Parku Niespodzianek obejrzeliśmy pokaz orłów i sokołów, a następnie karmiliśmy sarny, świnie, konie i inne takie =) Nie ma co, jadły nam z ręki. Skoro one jadły, to my też trochę zgłodnieliśmy, więc wróciliśmy do Dziegielowa na obiad.
Po obiadku przyszedł czas relaksu. A żeby przywieźć do domu jakąś pamiątkę, postanowiliśmy zrobić samodzielnie bransoletki. I dziewczyny, i chłopacy pletli nawet
Następnie wyruszyliśmy w kolejną podróż do pobliskiego Cieszyna, gdzie weszliśmy na Wzgórze Zamkowe – oj tu było narzekania, że kolejna góra =) choć w zasadzie było to tylko podejście. Policzyliśmy schody w Wieży Piastowskiej (121?), po czym udaliśmy się do herbaciarni, ogrzać się przy niecodziennych smakach herbaty. Dzieci zamówiły gorącą czekoladę, ja z Robertem wypróbowaliśmy zieloną herbatę z jaśminem, po czym dość szybko nastąpiła wymiana =) Dla mnie czekolada była pyszna (ale ja mogę być nieobiektywna,
W Cieszynie poszliśmy także na lodowisko, odkryć nasze talenty łyżwiarskie =) trochę się spóźniliśmy, ale i tak fajnie było się poślizgać. Madzia będąc na łyżwach drugi raz, radziła sobie doskonale a chłopcy i Tina śmigali jak zawodowcy.
Pod koniec dnia zrobiliśmy zakupy, by wieczorem urządzić sobie zimowe ognisko (och, jak ja lubię te wszystkie źródła ciepła =)). Z małymi oporami, udało nam się wszystkim zejść przy ogniu, usmażyć kiełbaskę i wrócić do budynku, by zjeść to, co każdy sobie upolował, tzn. usmażył.
We wtorkowy wieczór gier odwiedził nas gość – Sebek przyniósł jungle speed'a i ograł nas wszystkich =) Ale za to, że się pojawił, podzieliliśmy się z nim sałatką owocową, którą przygotowali chłopcy. Była pyszna i wszyscy „wcinali, aż im się uszy trzęsły”.
Potem był mały incydent.
Tę noc przegadali chłopcy, a dziewczyny grzecznie poszły spać około północy.
No i środa.
No i czas było wracać. Zatrzymaliśmy się jeszcze na wypasiony obiad – tu dominowały kurczaki z frytkami, choć byli i tacy, co się wyłamali z tego schematu. Ostatnie zapamiętane przeze mnie hasełko: „Chłopaki z jedzeniem mają pierwszeństwo, podobno?” =)
To był naprawdę fajny czas, myślę, że dla nas wszystkich. Zwiedziliśmy sporo, dużo się bawiliśmy, poznawaliśmy się nawzajem, zintegrowaliśmy. Dzieci miały okazję wyrwać się z dzielnicy a ja uciec na chwilę od egzaminów =) Och, przydałyby się ferie...
Kacha
czwartek, 2 lutego 2012
Wycieczka
W piątek 27 stycznia wyruszyłam z torbą i plecakiem z Lasowic ( Dzielnica Tarnowskich Gór) do Miechowic (dzielnica Bytomia). Było naprawdę zimno i zastanawiałam się jak to będzie, ponieważ straszny ze mnie zmarzluch. Po 1,5 h drogi dotarłam na miejsce. Po godzinie 14-tej wyruszyliśmy odebrać dzieciaki. Jechaliśmy ogromnym busem w którym zmieściłoby się o wiele więcej osób niż jest przewidziane. Na Bobrku dwóch chłopaków już czekało przed umówionym czasem: K i K. Reszta zeszła się w niedługim czasie czyli T, A, D i K. Zebraliśmy legitymacje i karty czip.( Wyjazd zmotywował chłopców, aby wreszcie podbić legitymacje). Komu w drogę temu czas… ruszyliśmy na południe.
Rano zaczęliśmy od śniadania u teściowej Roberta, która uraczyła nas pyszną jajecznicą. Najedzeni ruszyliśmy do Bielska Białej, gdzie wjechaliśmy wyciągiem na Szyndzielnię. Przed wjazdem było bardzo, ale to bardzo zimno. Na górze zastało nas bijące słońce i ciepłe powietrze.
Wyjazd traktuję jako niezapomniane doświadczenie. Bywały momenty radości i fajnych chwil, ale też chwile słabości i bezradności. Przetrwałam hehe i czekam na kolejny wyjazd.
Pozdrawiam
NATI
środa, 1 lutego 2012
Zzzzzimno
Z uwagi na mega minusowe temperatury, zdecydowaliśmy się przesunąć termin wyjazdu drugiej grupy w Beskidy na przyszły tydzień. Za duże ryzyko, szczególnie, że większość atrakcji ma miejsce na świeżym powietrzu. Szkoda byłoby przesiedzieć ten czas w budynku. Liczymy, że dosypie śniegu, mróz da sobie na wstrzymanie i będzie można poszaleć. My w tym czasie pracujemy nad dwoma projektami: Do Urzędu Miasta, gdzie składamy wniosek o dotację na
realizację zadań publicznych miasta Bytomia z zakresu profilaktyki
i rozwiązywania
problemów uzależnień oraz innych patologii społecznych. W opracowaniu również wniosek do FIO, czyli Funduszu Inicjatyw Obywatelskich. Żeby było ciekawiej, to siedzę nad sprawozdaniem merytorycznym z naszej rocznej działalności dla Światowej Federacji Luterańskiej, która do końca tego roku dotuje naszą działalność w Bytomiu. Całym czasem szukamy funduszy na dalszą działalność. Niestety same się nie znajdą, trzeba im troszkę pomóc, wyjść im na przeciw, ale o tym jak można to zrobić, napiszę więcej następnym razem.
Monika Cieślar
Subskrybuj:
Posty (Atom)