Podczas gdy Natalia z Robertem podziwiają żywą szopkę w chorzowskim ZOO z grupą dzieciaków i niewątpliwie marzną przy tym niemiłosiernie, ja w ciepłym zaciszu czterech ścian przy ul.Matki Ewy 1, pragnę Wam podziękować za ten wspólny, miniony rok 2011. Cieszy nas niesamowicie ruch, jaki panuje w przestrzeni okołoblogowej oraz wzrost zainteresowania naszymi działaniami na ulicach Bobrka.
To był intensywny rok. Wiele wspólnych wyjść, wyjazdów, warsztatów, spotkań w domach naszych podopiecznych, setki przedeptanych kilometrów, kilka zdartych par butów, trochę projektów napisanych...
Mogłabym wiele pisać, może przyjdzie jeszcze pora na jakieś większe podsumowanie, ale że Stary Rok tak szybko biegnie, napiszę tylko:
ŻYCZYMY WAM BŁOGOSŁAWIONEGO NOWEGO ROKU, CIEKAWYCH LUDZI NA WASZEJ DRODZE, INSPIRUJĄCYCH SPOTKAŃ I ROZMÓW, INTERESUJĄCEJ LEKTURY NA TYM BLOGU ORAZ WRAŻLIWOŚCI NA POTRZEBY DRUGIEGO CZŁOWIEKA, TAM, GDZIE GO SPOTKACIE. Czego życzymy także i sobie :-)
Do zobaczenia w styczniu, który zamierzamy rozpocząć ogólnopolską akcją....szczegółów jednak nie zdradzę, śledźcie bloga na bieżąco!
Pracownicy i wolontariusze programu Misja ULICA
Rozpoczynamy nasz nowy projekt 2017-2018
piątek, 30 grudnia 2011
sobota, 24 grudnia 2011
Krok za krokiem...
Krok za krokiem, krok po kroczku,
Idą Święta, idą Święta.
Za nami szalony czas. Najpierw superwizja w Warszawie. Byłem tam razem z Kasią i Natalią. Nasze streetworkerki są dyplomowanymi pedagogami ulicy. Odebrały certyfikat, od stycznia ruszamy zatem pełną parą. Po superwizji, która była dla nas impulsem do dalszych rozmów, zdecydowaliśmy się zmienić kilka rzeczy w naszej wspólnej pracy. Był to dobry i potrzebny dla mnie a mam nadzieję, że także dla dziewczyn, czas. W tzw. międzyczasie w Polsce trwała akcja „List do Dzieciątka”. Bardzo szybko znalazły się osoby, które zdecydowały się przygotować prezent na podstawie otrzymanego listu. Listy spływały do nas w swoim tempie. Odbyły się także dwa warsztaty z kuchni śląskiej. Gotowaliśmy karbinadle z ziemniakami oraz deser. W jednej grupie były to racuchy, a w drugiej muffinki. Tak nawiasem mówiąc, mój brzuch jest coraz większy i żona się już zaczyna niepokoić... W poniedziałek mieliśmy gościa na warsztatach. Nawigacja to niebezpieczna rzecz, może zaprowadzić na ul. Matki Ewy albo na ul. Matejki, tak jak w przypadku naszego gościa, Pana Janusza. Takie błędy sprawiają, że człowiek choć chce, to i tak się spóźni. Na szczęście udało nam się spotkać i zasiąść do wspólnego stołu. Był krupnik i muffinki. Wszystko pierwsza klasa. Wspólna Wigilia zaskoczyła mnie, jak tegoroczna zima drogowców. Niby wiadomo, czwartek godz. 16.00, a jednak jedząc wspólnie z dzieciakami barszcz z uszami (podobno moimi, bo mam duże) byłem zaskoczony. Natalia i Kasia wszystko pięknie przygotowały. Było wspólne kolędowanie, opłatki i dobre jedzenie. Oczywiście była także choinka, a pod nią 14 prezentów. Jedzenie nam nie szło. Dziś gdy myślę dlaczego, to z kilkunastu prostych powodów, jeden nasuwa mi się pierwszy. Każdy chciał otrzymać już prezent, a nie zajmować się takimi prozaicznymi rzeczami jak np.: jedzeniem czy śpiewaniem. Prezenty zgodnie z przeznaczeniem, zostały rozdane i szybko rozpakowane. W niejednym oku widzę blask, a na wielu twarzach pojawia się uśmiech. Jedna osoba ku mojemu zdziwieniu nie rozpakowała prezentu. Pytam: nie jesteś ciekawy co dostałeś? Przecież wiem, napisałem wszystko w liście, odpowiedział. I nie rozpakował prezentu do samego końca. Po kilku chwilach dzieci słuchały MP4, sprawdzały buty, kurtki, piłki czy trenowały grę na komórce. Wigilia dobiega końca. Każdy kto chce może zabrać ze sobą to, co mu smakuje. Atmosfera była radosna, ale jak to bywa na niejednej polskiej Wigilii, pod koniec doszło do kłótni i bójki. Bynajmniej nie o prezenty. Takie rodzinne zatargi i sprzeczki. Nikt z nas nie musi udawać kogoś, kim nie jest w tym szczególnym dniu. Nie o to chodzi, by się starać być nagle jakąś pseudo-świętą rodziną. Mi się to udało i cieszę się, że dzieciakom także. Jak to mawia pewien Karp[1], bynajmniej nie ten radiowy:„dzieci swój rozumek mają i ogłupić się przez dorosłych nie dają”. W atmosferze radości, z nutką złości kilku osób do siebie, szliśmy na przystanek. Na przystanku, choć nie padał śnieg i nie wiał wiatr, chłopcy zrobili małą zadymkę miedzy sobą, a osobami oczekującymi także na przystanku. Zabawa w bitwę śnieżną. Wróciliśmy na Bobrek. Życzenia spokojnych świąt kończą czwartkowy wieczór. Można wracać sprzątać. Pierwsza streetworkerska „Wigilia bytomska” zakończona. Dziękujemy wszystkim darczyńcom, bez których czwartkowy wieczór wyglądałby pewnie zupełnie inaczej.
Życzymy Wam wszystkim-drodzy Czytelnicy, błogosławionych, spokojnych, zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia!
Pracownicy i wolontariusze programu Misja ULICA
niedziela, 18 grudnia 2011
Pracują na ulicach Bobrka. Chcą pomagać
Pracują na ulicach Bobrka. Chcą pomagać
2011-12-17, Aktualizacja: wczoraj 12:59
Magdalena Nowacka - Goik
Robert Cieślar, nazywany przez chłopaków z Bobrka "Pan Uno" (od jednej z gier) i jego żona Monika są specjalistami z zakresu pedagogiki ulicy Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP. Co to oznacza w praktyce? Ni mniej, ni więcej, tylko pracę z dziećmi, których światem jest przede wszystkim podwórko i ulica.
Reszta pod tym linkiem:
piątek, 9 grudnia 2011
Gdybym była bogata...
Będzie krótko i treściwie. W sumie zastanawiałam się, czy coś pisać o moim wczorajszym wyjeździe do odległych Gliwic, ale stwierdziłam, że dwa słowa skrobnę.
Byłam na szkoleniu z pisania projektów, które prowadziła pani Barbara Przybylska z Fundacji Wspólna Droga-United Way Polska. Gościliśmy w siedzibie General Motors Manufacturing Poland. Szkolenie było dobrą okazją do usystematyzowania wiedzy, którą już mam, ale pokazało też, jakie błędy popełniamy bardzo często w pisaniu projektów. Mam nadzieję, że będziemy ich na przyszłość unikać, tak by wszystko, co we wniosku musi być zawarte, było jak najlepiej określone. Dużo czasu poświęciliśmy na właściwe formułowanie problemu, który, dzięki naszemu projektowi może być zminimalizowany, cenne były także uwagi dotyczące określania celów i rezultatów, jak również wyboru odpowiednich wskaźników do ich weryfikacji. Fajnie, fajnie...
Organizatorzy zafundowali nam także krótkie zwiedzanie hali produkcyjnej Opla. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie. Co 97 sekund z taśmy zjeżdża nowe auto. No cóż, gdybym była bogata.... Jedno jest pewne, załatwiamy podobne wyjście naszym podopiecznym. Skoro dla mnie to było ciekawe, a jestem totalną ignorantką tematyki samochodowej, to myślę, że im też się spodoba.
Z innej beczki napiszę, że media zaczynają się interesować tym, co u nas się dzieje. Z jakiegoś powodu nie otwiera mi się link do strony Urzędu Miasta. Spróbuję później coś z tym zrobić, a tymczasem podaję tylko suchy link, jeśli komuś z Was będzie się chciało go skopiować, to zachęcam do lektury.
http://www.bytom.pl/pl/10/1323330839/4
Trochę głupio wyszło, bo ja póki co nie prowadziłam jeszcze żadnego warsztatu, inna też jest moja rola jako koordynatorki programu, ale wiedzcie, że też mam plan zaistnieć w kuchni.
Miłego weekendu życzę i do kolejnego posta!
Monia
Byłam na szkoleniu z pisania projektów, które prowadziła pani Barbara Przybylska z Fundacji Wspólna Droga-United Way Polska. Gościliśmy w siedzibie General Motors Manufacturing Poland. Szkolenie było dobrą okazją do usystematyzowania wiedzy, którą już mam, ale pokazało też, jakie błędy popełniamy bardzo często w pisaniu projektów. Mam nadzieję, że będziemy ich na przyszłość unikać, tak by wszystko, co we wniosku musi być zawarte, było jak najlepiej określone. Dużo czasu poświęciliśmy na właściwe formułowanie problemu, który, dzięki naszemu projektowi może być zminimalizowany, cenne były także uwagi dotyczące określania celów i rezultatów, jak również wyboru odpowiednich wskaźników do ich weryfikacji. Fajnie, fajnie...
Organizatorzy zafundowali nam także krótkie zwiedzanie hali produkcyjnej Opla. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie. Co 97 sekund z taśmy zjeżdża nowe auto. No cóż, gdybym była bogata.... Jedno jest pewne, załatwiamy podobne wyjście naszym podopiecznym. Skoro dla mnie to było ciekawe, a jestem totalną ignorantką tematyki samochodowej, to myślę, że im też się spodoba.
Z innej beczki napiszę, że media zaczynają się interesować tym, co u nas się dzieje. Z jakiegoś powodu nie otwiera mi się link do strony Urzędu Miasta. Spróbuję później coś z tym zrobić, a tymczasem podaję tylko suchy link, jeśli komuś z Was będzie się chciało go skopiować, to zachęcam do lektury.
http://www.bytom.pl/pl/10/1323330839/4
Trochę głupio wyszło, bo ja póki co nie prowadziłam jeszcze żadnego warsztatu, inna też jest moja rola jako koordynatorki programu, ale wiedzcie, że też mam plan zaistnieć w kuchni.
Miłego weekendu życzę i do kolejnego posta!
Monia
środa, 7 grudnia 2011
Mikołaj zawitał na Bobrek.
Najpierw udałem się saniami po 240 czekolad, które otrzymaliśmy od skoczowskiej fabryki czekolady INDA. Słodkości załatwiła Kasia, która jest bliżej Św. Mikołaja, niż ja. Z Finlandii jest na pewno bliżej. Wrzucam na warsztat jeszcze karton słodkich rozmaitości i zaczynam pakować paczuszki. Po godzinie mam ich ponad 40szt. Do worka wrzucam jeszcze słodycze i idę zaprząc renifery. Przez chwilę pada nawet śnieg, więc sanie będą mogły sunąć na Bobrek. Gdy docieram zmarznięty na ul. Stalową (sanie mam w wersji kabrio) to wszędzie pusto. Dopiero przed placem zabaw spotykam pierwszych chłopaków. Poprawiam swą czerwoną czapkę i zabieram się za rozdawanie prezentów. Najpierw na podwórkach i ulicach, a potem odwiedzam poznane już rodziny. Mikołaj nie ma czasu zatrzymać się na kawę czy herbatę. Wiele dzieci czeka dziś na prezent. A są takie, które nic dziś jeszcze nie dostały i pewnie nie dostaną. Czym worek lżejszy tym moje serce cięższe, a myśli zagmatwane. Chodząc w ten mikołajkowy wieczór, można jednym gestem, tą głupia czekoladą czy garścią cukierków namalować najpiękniejszy uśmiech na twarzy każdego dziecka. Gdy wsiadam do samochodu uradowany wiem, że nie dotarłem do wszystkich, których chciałem. Dziś rozdawałem to, co otrzymaliśmy od innych a widziałem, że Ci, co otrzymali podarunki, dzielili się z innymi. I oto w tym chodzi. Tylko o to.
Robert Cieślar
Robert Cieślar
Warsztaty kulinarne odsłona IV
Poniedziałek to jest taki dzień tygodnia, który daje człowiekowi możliwość zaangażowania się pełną parą w rozpoczynający się właśnie tydzień pracy. Dla niektórych moich znajomych tydzień rozpoczyna się w niedzielę, dla jeszcze innych we wtorek. Mam kilku takich, co w ogóle nie przywiązują wagi do tego, czy coś się kończy, bynajmniej taki twór jak tydzień. Jedno jest pewne. Jest poniedziałek i dziś kolejna odsłona warsztatów. Czwartych. Docieram na Bobrek przed 14.00. Moje kroki kierują się do biura PAL-u. Dziś jest tam tylko Mirek. Rozmawiamy chwilę o jutrzejszym wydarzeniu. O 17.30 zostanie rozegrany mecz pomiędzy czterema drużynami: radni, dwie drużyny z Bobrka i drużyna nauczycieli ze SP3. Aura na zewnątrz nie jest przyjemna. Pada ni to śnieg ni to grad. Jednym słowem plucha. Ruszam w teren. Nie dochodzę do chodnika, a chłopcy już mnie namierzyli. Gadu gadu, część cześć. Po kilkunastu minutach są już wszyscy. Drugi raz jest cała grupa warsztatowa. Cieszę się, bo atmosfera na ostatnich warsztatach nie była najlepsza. Chłopcy byli wściekli na jednego z grupy, że chodzi w kratkę. Miał ultimatum, jeszcze raz opuści jedne zajęcia, będzie musiał opuścić grupę. Dziś jest. Po jakimś czasie mówi mi, że nie może wziąć udziału w zajęciach. Powód: musi pilnować rodzeństwa. Chłopcy byli wkurzeni a ja wiedziałem, że dziś nie będzie łatwo. Zostało nas 5. Wszyscy oprócz jednej osoby chcieli go wyrzucić. Dziś jest to jego trzecia nieobecność. Znałem już zdanie grupy, nim każdego z osobna o nie spytałem. Tylko K. bronił chłopka, bo sam ma już jedną nieobecność. Ostatnim razem wybrał hałdę i węgiel. Docieramy do Miechowic. Dziś chłopaków kolej na pomysł na gotowanie. Miały być naleśniki, a jest spaghetti. Idziemy do sklepu i przed 16.30 zaczynamy gotowanie. Idzie nam szybko a zabawa jest przy tym niezła. Wracamy o 18.00 na Bobrek. Temat grupy, nieobecności nadal jest obecny. Chłopcy są gotowi załatwić sprawę dzisiaj. Nie chcą go w grupie. Trzymają się zasady, którą podałem na początku. Dwie nieobecności i czerwone światło. Rozmowa i grupa może zdecydować, że ktoś ją opuści lub dać jeszcze jedną szansę. Tutaj sprawa wydaje się już zamknięta. Opuszczam na chwilę chłopaków. Gdy wracam na plac, wszyscy stoją przed kamienicą D. a on sam stoi pośród nich. Jestem zaskoczony takim obrotem sprawy. Myślałem, że załatwimy to później, ale cóż. Chłopki chcą bym ja mówił. Odbijam piłeczkę i mówię: wy zaprosiliście chłopka na podwórko, to powiecie mu to samo, co powiedzieliście mi wcześniej. Pierwszy raz komunikacja była tak otwarta. Każdy mówił w swoim imieniu. Było dużo komunikatów ja, mnie, a mało my. Chłopka był zaskoczony, ale nieprzywalony. Jago stosunek do warsztatów jest obojętny. Umówiłem się na spotkanie w środę z nim i jego mamą. Grupa postawiła granicę i nawet ja nie mogę jej przekroczyć. Jest to ich pierwsza trudna decyzja i nie należy jej z zewnątrz osłabiać. Wracam zmęczony z kłębkiem myśli w głowie. Przydałby mi się restart.
Robert Cieślar
poniedziałek, 5 grudnia 2011
List do Dzieciątka
- Gdzie: Bytom
W ramach akcji "List do Dzieciątka" planujemy obdarować dwunastu uczestników warsztatów kulinarnych i ich rodziny prezentami gwiazdkowymi.
Idea: Dzieci zostały poproszone o napisanie listu do Dzieciątka. Gotowe listy otrzymaliśmy i chcemy je przekazać osobom/grupom, które przygotują konkretny prezent dla dziecka. 22 grudnia będziemy mieć wspólną Wigilię, gdzie przy choince, wspólnym stole i kolędowaniu dzieci otrzymają prezent.
Konkretne listy i szczegóły akcji zainteresowane osoby/grupy otrzymają na maila. Koszt prezentu do 100,00zł.
Kontakt:
robert.cieslar@cme.org.pl
Wiwat 5 grudnia!!!
Wiecie co dzisiaj świętujemy?Tak! Światowy Dzień Wolontariusza. Drogie Wolontariuszki: Natalio i Kasiu, cieszymy się, że do nas dołączyłyście, zgłębiacie tajniki streetworkingu wśród dzieci i poświęcacie swój czas na ich rzecz. Dziękujemy!
Dziękujemy także wszystkim osobom, które do tej pory w różny sposób pomogły w realizacji programu Misja Ulica: zabierając dzieci na mecze siatkówki, pomagając w realizacji warsztatów, przygotowując prezenty na Boże Narodzenie oraz wykonując ważne telefony do decydentów, dzięki którym oferta skierowana do dzieci jest atrakcyjniejsza.Bardzo cenimy sobie Wasze zaangażowanie. Jesteście dla nas ważni.
Życząc dobrego dnia, dedykujemy Wam tę krótką piosenkę:
http://www.youtube.com/watch?v=RZQzxjMotCw&feature=player_embedded
Monika, Robert oraz cała załoga CME
niedziela, 4 grudnia 2011
Ja nie chcę do Egiptu!
W ramach nowego projektu, który generalnie nazwaliśmy kulturalnym, pojechałem wraz dziećmi i dziewczynami, Kasią i Natalią do Muzeum Zamkowego w Bielsku. Dzięki uprzejmości Pana dyrektora Domu Opieki, znów jedziemy busikiem. Zbiórka na ul. Stalowej, niestety dwoje osób nie dociera i jedziemy w okrojonym składzie. Po drodze bierzemy Natalię, a w Bielsku dołączy do nas Kasia. Dziś jadą prawie same nowe dzieciaki, które albo raz albo w ogóle jeszcze z nami nigdzie nie były. Podróż jest przyjemna z jedną tylko przerwą techniczną po drodze. Na wzgórzu jesteśmy o 9.35. Wejście mamy od 10.00 ale jest już wszystko gotowe i możemy zaczynać naszą przygodę…, bo jesteśmy tu po to, by zostać egiptologami! Kilkanaście minut oglądamy sarkofag, słuchając ciekawych i barwnych opowieści o drodze zmarłych i innym świecie. Przenosimy się do innej sali, gdzie są stoły. Każdy z nas mógł sobie zrobić figurkę z gliny, która to kiedyś była chowana wraz z opróżnionym z wnętrzności ciałem jako niewolnik w innym świecie. Warto dodać, że nie całe wnętrzności wyciągano do osobnych naczyń, których pokrywki kształtem przypominały głowy egipskich bogów, np.: Ozyrysa. Serce zostawało tam, gdzie ma być. Ono wraz z ciałem człowieka szło na sąd. Na szalkowej wadzę po jednej stronie kładziono serce, a po drugiej było piórko. Jeśli serce było lżejsze niż owe pióro, to człowiek mógł iść dalej. Jak okazało się cięższe, to pojawiał się bóg z głową krokodyla i pożerał serce. Człowiek przestał istnieć. Jego praca polegała na tym, by pożerać to, co miało być pożarte. Każdy z nas zrobił sobie po kilka różnych glinianych przedmiotów. Przeszliśmy także szybki kurs pisma hieroglifowego. Piszę szybki, bo nauka od 700-2000 znaków, który każdy miał inny dźwięk zajmowała od 4-7 lat. Ale my jesteśmy bystrymi uczniami i każdy mógł zapisać swoje imię. Gdy już je napisaliśmy, to dowiedzieliśmy się, że nie możemy zniszczyć tego zapisu, bo wg wierzeń egipskich, jeśli zniszczy się swoje imię, to przestaje się istnieć. Chyba już skończę i pójdę dobrze schować swoje imię.
PS. Polecam warsztaty w Muzeum zamkowym w ciemno. Niesamowici prowadzący mający czas dla grupy w sobotę! Proszę mi wierzyć nikt nas nie wyganiał, gdy minął wyznaczony czas. Podziękowania w tym miejscu dla Pana Janusza, dzięki któremu możemy to wszystko oglądać i brać w tym udział. Choć nie udało nam się spotkać dzisiaj, serdecznie w swoim i imieniu dzieci dziękujemy.
sobota, 3 grudnia 2011
Warsztaty kulinarne odsłona III
Dziś nie jestem wstanie pisać zbyt wiele, miałem intensywny czas. Myślę, że nie tylko ja, ale każdy z naszej grupy. Za nami dwa warsztaty kulinarne: na jednych z Kasią i jedną grupą chłopaków, sami zjedliśmy w siedem osób 110 pierogów ruskich i z mięsem. Były niesamowite, dla mnie szczególnie te polane tłuszczykiem z boczkiem i cebulką. Mniam! W grupie czwartkowej wraz z Natalią smażyliśmy placki ziemniaczane. Zjedliśmy 3 kg ziemniaków przerobionych na super mega wielkie chrupiące placki. Pomiędzy warsztatami w jedną noc napisaliśmy projekt na nasze działania. Chcemy go złożyć 6 grudnia do UM w Bytomiu. A co! Dość tego pisania, czas patrzeć i niech Wam drodzy czytelnicy ślinka cieknie!
PS Potrawy smakowały wyśmienicie, sam w domu robiłem jeszcze raz placki i pierogi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)