środa, 20 października 2010

20 października 2010r.

            Dziś szybka piłka, bo gdy dochodzę na plac zabaw, to wszyscy już są tzn. Różewicz , Lem, Miłosz, Mrożek, Przyboś, Iwaszkiewicz, Gombrowicz i Witkacy. Daję obiecane zdjęcia, które przed chwilą wywołałem. Herberta nie ma, a jedziemy na basen to chcę odwiedzić jego mamę. Podobno już jestem umówiony. Miłosz wskazuje nam drogę w labiryncie kamienic i trafiam tam bez problemu. Pierwsza moja wpadka, bo myli mi się córka z matką. Ta gafa wprowadza nas wszystkich w luźny nastrój. Zostaję zaproszony do domu i rozpoczynam swoją etiudę. Zagrałem wszystkie dźwięki i nawet mogłem wprowadzić kilka nowych melodii. Muzyka z naszych ust płynęła bez końca, nikt nie chciał kończyć, ale praca czeka a chłopaki pod oknem na placu już się niecierpliwią. Ze zgodą w ręku, żegnam się i razem jako Klub Indywidualnych Pisarzy (KIP) ruszamy na zajęcia sportowe. Dziś piłka nie idzie tak gładko jak w poniedziałek. Odczuwam duże napięcie, które trudno jest rozładować. Gram z Lemem, Miłoszem, Mrożkiem, Przybosiem oraz Iwaszkiewiczem przeciwko Różewiczowi, Gombrowiczowi a także Witkacy, który wyjątkowo dziś nie przygląda się, tylko gra. Napięcie się kumuluje i po grze. Tylko Lem i Miłosz sami biegają i kopią szmatę. Zaczynam rozmowę i próbuję znaleźć źródło tych emocji, bezskutecznie. Wyciągam mego czarnego Asa z rękawa i proponuję grę w Cytadelę. KIP już w komplecie siedzi na betonowej wylewce a ja tłumaczę zasady. Udaje się zagrać w skróconą wersję, gdy zimno przypomina nam, ze już grubo po 17.00 i czas naszego wspólnego rozmyślania nad literaturą dobiega końca. Ustalam następne spotkanie (piątek), rozdaję zgody na wyjazd i wracamy. Po drodze słyszę od kilku literatów jaki to ja nie jestem, ale nie zwracam na to uwagi. W gniewie człowiek wiele mówi i to też mu wolno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz