Praca z grupą ma swoją dynamikę, często jest zmienna i tak naprawdę nigdy do końca nie możemy przewidzieć, co nas czeka. Są dni, gdy patrzymy na wszystko przez różowe okulary, mówimy jednym językiem, wspólnie się śmiejemy, powoli idziemy do góry wspólnie coś wypracowując lub przezywając i nagle… bum. Nasze dzieciaki są cudowne, mają w sobie wiele dobra, „dziecięcej” szczerości i radości z chwili. Jednak jak nikt inny doskonale potrafią wbijać małe szpileczki. Samej zdarza mi się zacisnąć zęby i przeczekać aż emocje opadną. I tak właśnie minął nam ostatni czas. Zaczęliśmy od szczerych rozmów, wspólnym przygotowywaniu upominków dla mam i dla wszystkich pierwszej próby ozdabiania pudełek metodą decopage (spodobało nam się bardzo! I nawet cierpliwości wystarczyło nam do końca). Jednak nie zabrakło też naszego „bum”. Pierwsze przyszło podczas wycieczki do Świętochłowic, gdzie odwiedziliśmy Muzeum Powstań Śląskich. Po małych utrudnieniach związanych z zebraniem się oraz dojechaniem na miejsce zbiórki udało się spotkać obu grupom i wyruszyć w nieznane. I tu nieznane jest doskonałym określeniem, ponieważ zajechaliśmy za daleko. Na szczęście czujni pasażerowie słysząc naszą powoli narastającą panikę pokierowali nas odpowiednio. Zwiedziliśmy trochę miasta wracając się trzy przystanki ;) Muzeum okazało się być interesujące… jednak tylko dla garstki osób. Interaktywne, z młodym zespołem i świetną formą na alternatywną naukę historii. Szczerze polecam – możecie zagłosować w plebiscycie, pokierować tramwajem, poobserwować z okna ochotników walczących w postaniu. A to tylko kilka z atrakcji ;)
I chociaż emocji nie brakowało, drzwi muzeum dość szybko się za nami zamknęły, a w drodze powrotnej zmęczenie brało górę to było warto widząc wrażliwość na nasze emocje naszych podopiecznych. Bo to dobre dzieci, które często robią zanim pomyślą ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz