Na szczęście pociąg relacji Skoczów-Katowice, którym
podróżuję, by dotrzeć na Bobrek (dodajcie potem jeszcze 2 autobusy) daje mi
całe 1,5 h na spisanie myśli. No, nie całe, bo najpierw trzeba wystać swoje po
bilet, choć z tym raczej nie ma problemów kiedy wybiera się pociągi o
magicznych porach, gdy słońce jeszcze śpi lub właśnie zasypia. Piszę jadąc tym
wieczornym, bo nocą lepiej mi się myśli, a w tym o mojej „ulubionej” godzinie
5.47 przytomna jestem jedynie na tyle, by nie dać się okraść (mam nadzieję).
Zasiadłam więc wygodnie – zawsze wybieram te fotele ze stolikiem, bo tam są 4
miejsca i można się wygodnie rozsiąść – i odpaliłam kompa…
Ale o czym to chciałam… No tak… Mamy już grudzień i coraz
bliżej do Świąt, cofnijmy się jednak w czasie do listopada, kiedy to w kuchni
rządziły dziewczyny. Pamiętacie jeszcze o naszym projekcie kulinarnym? Po
pierwszej grupie Roberta, przyszedł czas, aby i panie dały popis swych
umiejętności i fantazji kulinarnych. Zaczęłyśmy świątecznie (choć do Świąt była
jeszcze kupa czasu), bo od tortów. Nie jednego, ale 8! Takie było założenie,
skończyło się jednak tylko (aż?) na 4. Tu muszę przyznać, że czułam się
zawiedziona, bo pół dnia piekłam w domu biszkopty, by dziewczyny mogły ozdobić
swoje ciasta, a one po prostu nie przyszły… Nie wszystkie – była trójka, która
zawodowo udekorowała swoje małe torciki, a jeden duży zrobiłyśmy wspólnie od
podstaw. Warsztaty wyszły fajnie, choć w tym dniu dużo się działo, także tych
niefajnych rzeczy… Ale torciki smakowały w domach dziewczynek, pozostał więc po
nich dobry smak.
Kolejny warsztat poprowadziła Natalia – nie planowałyśmy
tego, ale wyszło tak, że każda z osobna
miała po jednym, a trzeci robiłyśmy wspólnie z Monią i Robertem. U
Natalii również było świątecznie – taki niedzielny obiad. Kotlety, ziemniaczki
i sałatka, którą do tej pory wspomina się na Bobrku. Dziewczyny mogły też
zobaczyć jak Nati mieszka, bo zajęcia przeniosły się do jej prywatnej kuchni. I
tym razem nie było całej grupy – byłyśmy zaskoczone, bo wcześniej warsztaty
kulinarne budziły u nich duży entuzjazm.
Trzeci i ostatni stacjonarny warsztat poprowadzili
Cieślarowie i był on pełen rozmaitości – iście świąteczny. Tym razem grupa była
większa, nas też drugie tyle (ja, Nati + Monia i Robert) a kuchnia wciąż tak
samo mała, ale daliśmy radę. Zaczęliśmy od sałatki – taki misz masz =)
jednocześnie przygotowując nadzienie do pysznych tart brokułowo-kurczakowych.
Kiedy te ostatnie wylądowały w piecu, przyszła pora na sushi. Ta japońska
przystawka jednym przypadła do gustu, innym nie, ale jak wspomniał Robert –
obojętnym nie można pozostać. Potem już w babskim gronie, zajęłyśmy się
chlebem. Tak zdrowego chleba pewnie jeszcze nie jedliście. Ziarna słonecznika, pestki
dyni, otręby, prawdziwy zakwas i kilka tych najzdrowszych rodzajów mąki. Oj,
wtedy się najedliśmy… Choć chleb był gotowy dopiero następnego dnia.
Ostatni warsztat
przeznaczony był na poznawanie nowych smaków. Pojechałyśmy więc do
restauracji i zamówiłyśmy przyprawione orientalnie dania (z frytkami, ale cóż…)
Okazało się jednak, że największą atrakcją dla dziewczyn nie była nowa kuchnia,
lecz panowie kelnerzy=)
I tak skończył się listopad, a wraz z nim i nasze gotowanie,
do którego powrócimy w przyszłym roku. Minęło też 48 minut mej jazdy pociągiem,
minęłam Pszczynę i przede mną kolejnych 6 stacji do celu. W tym czasie wiele
osób wsiadło i wielu opuściło pociąg relacji Katowice - Wisła Głębce. A dokąd
Ty jedziesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz