piątek, 1 lutego 2019

Pierwszy wybór



Pierwszy wybór


Rozmowa z Moniką Cieślar

długoletnią koordynatorką Grupy Pedagogów Ulicy UNO 
i kierowniczką placówki wsparcia dziennego prowadzonej metodą podwórkową w Bytomiu

Jak zaczęła się Twoja przygoda z GPU UNO?

Zabawne pytanie. Oficjalna nazwa „Grupa Pedagogów Ulicy UNO” powstała bodajże w 2012 roku, kiedy zauważyliśmy (my, czyli trzy lub cztery osoby, które były wówczas zaangażowane w działania uliczne w Bytomiu), że nikt w mieście nie jest w stanie zapamiętać nazwy organizacji, z ramienia której koordynowaliśmy różne streetworkerskie projekty. Centrum Misji i Ewangelizacji Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP to oficjalna, ale dość trudna i długa nazwa, a w Bytomiu wszystkie dzieci i urzędnicy kojarzyli nas po prostu jako UNO. UNO wywodzi się od znanej gry karcianej, w którą graliśmy na podwórkach oraz od przezwiska naszego pierwszego streetworkera – Roberta Cieślara, prywatnie mojego męża. Wracając do pytania, zarówno nazwa, jak i idea tej pracy zrodziła się z moich, a później także Roberta, zainteresowań pedagogiką alternatywną oraz pedagogiką ulicy, którą „zarazili” nas streetworkerzy z warszawskiej Pragi: Tomek Szczepański i Andrzej Orłowski. To właśnie pod ich okiem rozpoczęłam w 2006 r. tę ciekawą przygodę, najpierw w Łowiczu, a potem w Bytomiu. Do Bytomia przeprowadziliśmy się w 2010 roku na zaproszenie parafii ewangelickiej w Miechowicach. Wtedy nie miałam zielonego pojęcia co wyjdzie z eksperymentu, który chcieliśmy wdrożyć w tym mieście. Mieliśmy projekt i finansowanie z funduszy Światowej Federacji Luterańskiej, bez których trudno byłoby chyba cokolwiek zacząć. Od początku stawialiśmy na profesjonalizację pracy i rozwój metody, a tego nie można było zrobić wolontariacko. Kiedy w styczniu 2010 r. urodziłam córkę, wiedziałam, że nie wrócę na ulicę, dlatego zajęłam się bardziej administracyjną stroną pracy, czyli pozyskiwaniem funduszy, pisaniem projektów, rozwijaniem idei w środowisku lokalnym. W 2012 roku Rada CME zdecydowała o powołaniu swojej jednostki lokalnej w Bytomiu i od tego czasu jesteśmy kojarzeni jako GPU UNO, choć nie mamy odrębnej osobowości prawnej. To wszystko oznacza, że moja przygoda zaczęła się dużo wcześniej niż powstała sama Grupa.

Czego nauczyłaś się z czasów kiedy byłaś wolontariuszką?

Mogę śmiało przyznać, że wszystko zaczęło się od wolontariatu. Jestem związana z CME praktycznie od samego początku istnienia organizacji. Na pierwszy obóz młodzieżowy wyjechałam chyba w 1996 roku. Było to dla mnie przełomowe wydarzenie, bo idea tego wyjazdu polegała na wyjściu do ludzi – turystów i mieszkańców Karpacza z zaproszeniem na Dni Kultury Chrześcijańskiej, które organizowaliśmy razem z lokalną parafią luterańską. To właśnie wtedy przeżyłam szok, bo zobaczyłam jak wielu ludzi, a szczególnie miejscowych dzieci nudzi się podczas wakacji, błąkając się po parkach bez opieki dorosłych.
Cztery lata później, też jako wolontariuszka, rozpoczęłam koordynację programu dla dzieci w Mrągowie i to właśnie tam, po raz pierwszy poznałam mnóstwo marginalizowanych młodych ludzi z doświadczeniem palenia papierosów, picia alkoholu i brania narkotyków.
Szybko do mnie dotarło, że jako organizacja chrześcijańska nie możemy wychodzić do nich z programem, który zazwyczaj adresowaliśmy do dzieci z kręgów kościelnych, bo ten język jest po prostu dla nich niezrozumiały.
Tamten czas nauczył mnie przede wszystkim organizacji własnej pracy, dużej kreatywności, wrażliwości, otwartości na to, co było mi do tej pory kompletnie obce, czego się bałam i nie rozumiałam. Wolontariat otworzył mi oczy na potrzeby młodych ludzi i zapoczątkował proces własnego rozwoju, który chyba nigdy się nie skończy. Działalność społeczna dała mi też poczucie wspólnoty z innymi wolontariuszami i pracownikami CME. Zrozumiałam, że jeżeli chcę coś zmienić, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby spróbować.
Patrząc na to co za mną, przyznaję też, że wolontariat był czasem odkrywania swoich zasobów i tych słabszych stron, ciągłego balansowania pomiędzy wielkimi wizjami zmiany świata, niesienia ciężaru odpowiedzialności i godzenia się na to co jest. Wolontariat przyprowadził mnie do świata zawodowego. Praktycznie każde moje zaangażowanie zawodowe wynika z wcześniejszej pracy społecznej. Jestem dziś wdzięczna za zaufanie, jakim zostałam obdarzona dawno, dawno temu jako nastolatka, dzięki czemu mogłam tyle się nauczyć!

Czy pamiętasz swoją pierwsze spotkanie z dzieciakami?

Jako pedagog ulicy? Tego się nie zapomina! Po zakończonym szkoleniu miałam za zadanie zrealizować autorski projekt wsparcia dla grupy dzieci. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze w Łowiczu, projekt miał ruszyć w grudniu, a wiadomo to najgorszy czas na szukanie podopiecznych. Mróz, śnieg, żadnych ludzi na podwórkach. Byłam dumna ze swojego pomysłu na projekt „Granie kontra rozrabianie”, który łączył moje pasje grania w gry planszowe z możliwością pokazywania dzieciom ciekawych miejsc w ich otoczeniu. Dotacja była przyznana, a presja i stres, że nie umiem znaleźć grupy docelowej, spędzała mi sen z powiek. Na szczęście wszystko potoczyło się z górki po poznaniu dwóch rezolutnych i bardzo przedsiębiorczych dziewczynek, które handlowały najprawdopodobniej kradzionymi magnesami na lodówkę. To był niezły test dla mojego moralnego kręgosłupa, który był sztywny jak pręt. Postanowiłam zaryzykować i nawiązałam rozmowę z handlarkami, kupiłam nawet dwa magnesy, które do dzisiaj wiszą na naszej lodówce. Zaprosiłam dziewczyny do wspólnego projektu, poprosiłam o namiary na rodziców, żeby dostać od nich zgodę na uczestnictwo. Nasze pierwsze wyjście polegało na wizycie w kinie, do którego dziewczynki zaprosiły jeszcze bandę swoich kolegów i w ten sposób miałam swoją pierwszą grupę, z którą pracowaliśmy potem z mężem przez kilka lat.

Rozwinęłaś streetworking w Bytomiu. Które działania, akcje są Ci najbliższe?

Z wielkim sentymentem wspominam realizację projektu „Opowiem Ci o moim Bobrku”. Był to cykl warsztatów fotograficznych zakończonych wystawą w bytomskim centrum handlowym. Myślę o tym ze wzruszeniem, bo pamiętam wielkie zaangażowanie fotografki Ewy, budowanie relacji z grupą chłopaków z Bobrka. Udało się! Kiedy dziś patrzę na te zdjęcia, to widzę nie tylko świetne prace, ale też miejsca, których już po prostu w Bytomiu nie ma, bo zostały wyburzone. Chłopcy są już mężczyznami. Czasem myślę, że fajnie byłoby powtórzyć z nimi ten projekt, może w jakiejś innej konwencji?

Bliski jest mi też “Festiwal zabawy”, który raczkował najpierw na Bobrku, opierał się na pracy wolontariuszy i chęci zorganizowania w dzielnicy czegoś atrakcyjnego podczas wakacji. Chcieliśmy by mieszkańcy lepiej nas poznali, zaufali i razem ze swoimi dziećmi oddali się zabawie. Dziś tych festiwali mamy już praktycznie cztery, w każdej z dzielnic, w której pracujemy. Okazuje się, że bez wielkich, dmuchanych zamków i fajerwerków można się jeszcze dobrze bawić. Ważne, że znajdują się ludzie, którzy odkrywając w sobie coś z dziecka, chcą towarzyszyć innym w zabawie.

„List do Dzieciątka” to taka ukochana perełka, bo pozwala łączyć ze sobą różnych ludzi, sfery i oczekiwania. Daje wiele radości, czasem przynosi rozczarowanie, ale zawsze wymaga zaangażowania własnych emocji w proces dawania i przyjmowania.

Jestem dumna, że po latach przekonywania belgijskiej organizacji Mobile School, udało mi się ściągnąć Szkołę Mobilną do Bytomia, która od kilku już lat w sezonie wjeżdża na podwórka, uczy, bawi i pozwala budować relacje z dzieciakami. OK, nie robi tego sama Szkoła, tylko ludzie, którzy przy niej pracują. To jest po prostu niezwykłe i piękne.

W marcu kończysz pracę w GPU UNO, jakie wydarzenie, sytuację zabierasz ze sobą w dalszą drogę zawodową?

Mam za sobą wolontariat i 12 lat pracy w Centrum Misji i Ewangelizacji. Zabieram ze sobą relacje z ważnymi dla mnie ludźmi, doświadczenie rozwijania czegoś od podstaw, wspomnienia chwil radosnych i tych bardzo trudnych. Pakuję ze sobą wszystkie emocje, które towarzyszyły mi w procesie godzenia lub nie, roli matki, żony, podwładnej, współpracownika i szefowej. Zabieram uśmiechy biegnących dzieciaków na „Festiwal zabawy” i łobuzerskie spojrzenia chłopców z Karbia, którzy nie pozwalali Szkole Mobilnej tak po prostu odjechać z dzielnicy. Zapamiętam wiele ciepłych słów wychowawców podwórkowych o swoich podopiecznych, choć częściej te relacje przypominały poligon wojskowy. Zabieram też wnioski z naszych superwizji i bardzo energetycznych spotkań kadry!

Czasy się zmieniają, digitalizacja postępuję, czy Twoim zdaniem pedagogika ulicy jest nadal potrzebna?

Dopóki dzieci biegają po podwórkach, warto inwestować w tę metodę, bo daje streetworkerom wiele możliwości działania na rzecz podopiecznych i lokalnej społeczności.
Trudno konkurować ze światem wirtualnym. Nie obawiałabym się jednak tego, jeżeli znajdą się mądrzy dorośli, którzy zdecydują się zainwestować trochę swojego czasu, energii i emocji, by towarzyszyć tym, którzy nie mają wielu dorosłych, na których mogą liczyć. Na Śląsku jest jeszcze mnóstwo pracy dla pedagogów ulicy, ale nawet gdyby dzieciaki uciekły w świat komputerów, to naszym zadaniem byłoby znaleźć je w miejscu, które jest dla nich ważne, by stworzyć przestrzeń do wspólnego spotkania i rozmowy w świecie realnym.

Gdybyś mogła zmienić jedną rzecz na świecie, co by to było?

Chciałabym, by miłość była moim i naszym pierwszym wyborem.

Jakie masz marzenie?


Chciałabym kiedyś napisać coś ważnego. Dla siebie i innych.

Gdybyś miała jeden milion złotych, co byś z nim zrobiła?

Zainwestowałabym w rozwój. Swój, moich bliskich, ludzi, w których drzemie ogromny potencjał, ale nie mają możliwości, by ujrzał światło dzienne. Chciałabym też oddychać w Polsce świeżym i czystym powietrzem, pić dobrej jakości wodę z kranu i produkować mniej śmieci, więc dołożyłabym się do takich inicjatyw, które będą pozytywnie wpływały na środowisko naturalne.
Zaczynam już mieć w sobie tęsknotę za mały domkiem z ogródkiem, więc czemu nie? Z dużym, drewnianym stołem, wokół którego siadałabym z gośćmi, by zjeść pierogi z kaszą gryczaną, twarogiem i miętą, zagrać w scrabble, rozmawiać o tym, co dla nas wszystkich w życiu najważniejsze.

Dziękuję za rozmowę. 

PS. Jedna kobieta wybrała i działała z konsekwencją. Twój 1% podatku dla organizacji pozarządowych jest fundamentalny. Jaki będzie Twój pierwszy wybór? Masz wybór, masz moc!

fot. Iwona Bujok

1 komentarz:

  1. Dziękuję Wam za tę rozmowę. Upewniła mnie, że ludzi dobrej woli jest więcej. Moniko, życzę ci dalszego rozwijania skrzydeł i radości na co dzień z każdej uśmiechniętej twarzy (w tym własnej :-)

    OdpowiedzUsuń