Idę na piechotę. Jest śnieżyca i przez to korek, a ja nie chcę się spóźnić. Docieram na Karb, jest po 15.00. Za chwilę mam autobus nr 39 z Centrum na Bobrek. Czekam do 15.30 i jak nie dotrę, to idę z buta. Wszędzie mnóstwo śniegu i błota. Parę minut przed wyznaczonym czasem przeze mnie, dociera 39 i jadę. Zastanawiam się nad tym, jakie to będzie wyjście? Osiem osób na raz w jednym miejscu, może być ciekawie. Chcę dać nam szansę, jako grupie i zobaczyć, czy możemy gdzieś razem wychodzić. Tak, to jest mały eksperyment. Docieram na miejsce zbiórki i pierwsze osoby już są. Za dziesięć minut 16.00 są już wszyscy. Sprawdzam legitymacje i zgody. Jedziemy tramwajem do Centrum i parę minut po 16.00 jesteśmy w Agorze. Decydujemy się, mając jeszcze ponad godzinę do seansu, pójść do salonu gier, bo większość tu jeszcze nie była. Kręgle i bilard to wg mnie najlepsze atrakcje tutaj. Gry video i zręcznościowe kosztują majątek, ale wpadły głęboko w oko chłopcom. Idziemy coś zjeść, z czterech restauracji wybrali kanapki z kurczakiem. Odebraliśmy bilety i po zakupie napojów z popcornem, weszliśmy do sali. Usiedliśmy na samej górze w ostatnim rzędzie. Ostatnie prośby z mojej strony o dobre zachowanie i życzę wszystkim dobrego seansu. Film ciągnie się jak krew z nosa. Akcja jest, ale wątki dialogów rozbudowane są na maxa. Przez to film robi się nudny, może nie dla mnie, ale dla chłopków. Zaczynają się wygłupy. Ktoś rzuci popcornem, zaklnie czy puści „gaza”. Moje upomnienia nie odnoszą rezultatu. Jest chwila spokoju, ale to jest tylko chwila. Ktoś wreszcie zwraca na to zachowanie uwagę, oprócz mnie. Pierwsze zdanie, jakie słyszę: to gdzie jest opiekun! Wstaję i dostaję opieprz! Chłopaki milczą, a cała złość tej pani, skierowana jest na mnie. Po seansie podchodzę i zaczynam rozmowę, jak się okazuje z panią pedagog. Dostaję receptę: porozmawiać z chłopcami o ich zachowaniu! Wow, jestem zaskoczony. Proszę ją, by następnym razem zareagowała szybciej i gdy to nie odnosi skutku wezwała ochronę. Po to jest w kinie, by rozwiązywać takie sytuacje. A jak nas wyrzucą, będę miał dodatkowy materiał do rozmów. „Proszę pana, to są dzieci, chcą oglądać, a pana rolą jest ich pilnować”. Zgadzam się, tylko moja praca od pani różni się tym, że pani jest w szkole i jeśli uczeń robi ciągłe problemy, to odsyła się go do innej placówki lub używa innych metod. Ja na ulicy, gdy zwracam uwagę i chcę porozmawiać, słyszę „wypierdalaj stąd frajerze”, bo tu, na ulicy, nic im nie grozi i nikt ich niczym nie zaszantażuje, zastrasza, tu czują się „wolni” i mówią, co myślą, czują. W szkole, tylko niektórzy nie liczą się z konsekwencjami. Placówka a ulica to są dwa inne światy. Żegnam się i bardziej z poczucia wychowania niż z poczucia winy, przepraszam za ich zachowanie. Co za paradoks! Są długie schody na dół i mam czas przemyśleć swoją reakcję. Mówię sam do siebie cytat z filmu „Dni futbolu”: światło jest we mnie, światło jest we mnie. Czy chcecie o czymś ze mną porozmawiać? Jestem wkurzony, bo dostaje mi się za was! Milczenie. Po chwili jeden na drugiego zwalają, co kto zrobił. Ten, który był najbardziej spokojny, mówi, że on tylko pierdział, ale się nie śmiał;). Próbują mnie rozbawić i niektórym się to udaje. Mówię, że jestem zawiedziony ich zachowaniem. Nie wiem, co mogą zrobić, ale będą musieli się naprawdę postarać, by namówić mnie do wyjścia gdziekolwiek. Dziś zobaczyłem, że jeśli ja dostaję ochrzan, oni się zmieniają. Kiedy to na nich spada, staja się agresywni. Chyba im na mnie zależy, przynajmniej niektórym. Jedno wiem, że jako grupa nie jesteśmy gotowi gdzieś wyjść na dłużej. Dotarliśmy na Bobrek. Jest 20.20 i najbliższy autobus mam za godzinę. Przechodzę z nimi na ty i chcę nadal pracować jak równy człowiek z równym człowiekiem. W. mówi, że forma Pan nie jest dla niego wyrazem szacunku, ale, że ktoś nad nim panuje i dlatego się buntuje. Robert mu pasuje lepiej. Czas zacząć wprowadzać normy każdego z nas do grupy, ale to od poniedziałku, dziś jestem zmęczony, przede mną jeszcze szmat drogi do domu, a myśli i obrazy pędzące w mojej głowie są moimi towarzyszami więc nie jestem sam.
Podziwiam i życzę wielu sukcesów pedagogicznych :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAle się uśmiałem. Czytam Twoje posty z ogromnym rozbawieniem ponieważ widzę analogiczne sytuację w swojej pracy. Puszczanie "gaza" ,to tylko niektóre z repertuaru "zakłócaczy" porządku. Ostatnio wracając z chłopakami z wycieczki, jeden z nich w busie odpalił faję i udało mu się ja skopcić do połowy, zanim zorientowałem się w sytuacji:).
OdpowiedzUsuńU mnie przejście na "ty" wyglądało trochę inaczej. Zdzierając buty po ulicach dzieciaki zdążyły się przyzwyczaić do mojego widoku. Parę razy z nimi porozmawiałem i to wystarczyło, żeby dostać od nich ksywę. Od tego czasu, kiedy wchodzę na "dzielnie" wołają: magister idzie! i tak zostało:) już nawet rodzice między sobą mówią: a magister to, a magister tamto:)Przez pewien czas nawet się kłócili czy ma być minister czy magister:) Pozdrawiam.