Wtorek rano.
Kłębowisko chmur i silny wiatr towarzyszą mi w ostatnich przy pakowaniu busa.
Śpiwory? Są! Dmuchane materace? Są! Koce? Są! Kanadyjki? Są! Namioty? Są!
Bagaż? Jest! Dokumenty, papiery z auta itp. mam. Mogę odpalać wehikuł i jechać
na Bobrek. Chłopki już są. Zgody, bagaże, jedzenie i najważniejsi goście już
są. Wszyscy w komplecie i w aucie. Ustawiamy GPS-a i ruszamy…acha,
jedziemy jeszcze po jedną osobę, o której prawie zapomniałem. Jest 27.08.2013.
Prawie koniec wakacji a my jedziemy dopiero odpoczywać. Kierunek Mazury, ale
najpierw po drodze zahaczamy o stolicę a dokładnie Stadion Narodowy. Tak, nie
jest to Hiszpania ani Anglia, lecz piękne Mazury. Droga do Warszawy mija nam
szybko. Przed 13.00 jesteśmy pod stadionem. Duży i robi wrażenie. Mamy bilety
na 13.30. Płyta stadionu, trybuny, loże nie loże, szatnie czy prysznice a nawet
parking czy kaplica stoją przed nami otwarte. 90 minut zlatuje nam szybko.
Każdy z nas ma zestaw słuchawkowy, dzięki któremu słyszymy każde zdanie naszej
przewodniczki. Chłopaki szybko odkrywają, że można zmienić kanały i
podsłuchiwać innych przewodników (dobra opcja, jeśli Twój przewodnik przynudza
i na stadionie jest druga grupa). Warszawę opuszczamy po 16.00 i kierujemy się
do Mrągowa.
Na miejscu jesteśmy po 19.00/ Mamy
mało czasu, gdyż już zaczyna się ściemniać. Rozstawiamy namioty i organizujemy
swoją pierwszą noc. Dziś nie jesteśmy sami, gdyż trwa jeszcze obóz z Wisły.
Łąka zapełniona jest namiotami, lecz miejsca jest dużo dla wszystkich. Trzask
palonego drewna i blask ogniska- nie ma nic lepszego niż biwak!
Środa była czasem odpoczynku.
Śniadanko na kocyku, jeden szpil w bale i do wody! Pomost jest idealny i daje
wiele możliwości do zabawy a woda jest mokra. Po długiej kąpieli i innych
wariacjach wodnych czas na obiad. Gotowaliśmy w wielkim woku mięso, cebulę,
paprykę, fasolę i kukurydzę. Wszystko doprawiliśmy koncentratem pomidorowym
(najlepszy z Pudliszki, no nie Kamil?), ziołami i konsumpcja! Duże bułki z
pachnącą, czerwoną bryją- niebo w gębie. Chwila pauzy i do wody, zakupy, woda i
kolacja. Kiełbaska z ogniska na sześć sposobów. Tak mija nam drugi dzień, czas
spać. Fenomen mazur-to już mój czwarty wypad z różnymi chłopakami i prawie
wszyscy idą spać wcześniej niż zakładałem, czyli 21.00 max 22.00 i śpią do 8.00
nawet 9.00 rano. Bajka.
Czwartek rano. Śniadanko na kocyku i
w drogę. Dziś spływ kajakiem po rz. Krutyń. Wybieram zawsze jedną firmę, która
prowadzona jest przez rodzinę. Miła obsługa a raz jak nas złapał deszcz po
godzinie i musieliśmy skończyć, to zostaliśmy zaproszeni na drugi dzień i
puszczeni na spływ za free. Mamy trzy kajaki i jesteśmy gotowi do spływu.
Najpierw przepływamy przez wioskę Krutyń, potem jest Stary Młyn, dalej port
Rosocha a kończymy w Ukcie o 15.00. W sumie 15 km to całkiem ładny
dystans jak na pięć godzin i przerwę na obiad. Wracamy starą, ale piknie
odrestaurowaną T3 marki VW. Tak jesteśmy tutaj by zabrać siły na dalszy remont
naszej Dieselki i wreszcie go skończyć. Zakupy i znów jesteśmy nad jeziorem a
dokładnie w. Kolacja to steki na sześć sposobów. Rozmowy przy ognisku i szybki
sen.
Piątek spędzamy nad jeziorem. Gramy
w bale. Idziemy po drzewo. Gotujemy obiad a dokładnie niezapomnianą
fasolkę po bretońsku. Znów idziemy po drzewo. Jezioro. Łąka. Latryna. Jezioro.
Dziś na kolację jemy gotowaną kukurydzę i ziemniaki z ogniska. Garnek
zabraliśmy(pożyczyliśmy) od ogiera, którego ma gospodarz i w nim gotowaliśmy
kilkanaście kolb. Ziemniaczki włożyliśmy w folię i do żaru. Wszystko smakowało
pysznie w szczególności, kiedy siedzi się na pomoście i próbuje łowić
rybki. Czysta sielanka, która spodobała się nie tylko mnie, ale także
chłopakom. Czterech z nich mogłoby tak spędzić nawet dwa tygodnie. Rytm dnia,
który wyznaczał życie w naszym obozie dawał sens i uspokajał. Nuda stała
się pojęciem z kosmosu. Pobudka, śniadanie, rozpalanie ogniska, zbiórka drewna,
rąbanie drewna, wyprawa po wodę pitną, przygotowanie obiadu, mycie naczyń,
kąpanie, wychodek, leżenie pomoście, bieganie po lesie, zakupy, jezioro,
kolacja, pilnowanie ognia i wiele innych ważnych czynności było składowymi
naszego obozu. Oczywiście nie mieliśmy latarek, tylko my i piękna przyroda.
W sobotę pojechaliśmy zwiedzać zamek
w Reszlu. Ruszyliśmy szlakiem fortyfikacji obronnych i zwiedziliśmy bunkry w
Mamerkach. Potem był obiad w knajpce, gdzie chłopaki próbowali podrywać
kelnerki i pierwsza ulewa, która zastała nas konsumujących dobrego kotleta w
Giżycku. Port, który myślałem, że będzie atrakcją a został skwitowany: a po
ch.. my tu przyjechali? Wracajmy nad jezioro! OK. Jeszcze zakupy i po 16.00
jesteśmy u siebie. Po kąpieli, kolacji, zbieraniu drewna idziemy się pożegnać z
gospodarzem. Spędzamy tam jakieś dwie godziny, bo trawiliśmy na wieczorny obchód
inwentarza. Najpierw dojenie krowy, karmieni cielaka, wizyta u królików no i u
Ogiera. Bestia ogromna i każdy z nas czuł respekt do tego dużego, czarnego jak
węgiel konia. Wypuściliśmy go na pastwisko i po drodze zauważyliśmy (to był
celowy zabieg chłopców od samego początku) Land Rovera. Od razu Gatka szmatka:
a bym się nim przejechał. Pewnie szybki? Itp. Robert, gospodarz rzekł do syna:
Tomek, zajdź po kluczyki, i się zaczęło. Jazda po dzikich lasach i łąkach,
żwirowniach i wąskich drogach, aż zapierało dech w piersiach. Wieczorne
przygody, były brakującą wisienką na torcie, jakim był nasz wyjazd.
W niedzielę wstaliśmy przed 7.00 i
po szybkim pakowaniu ruszyliśmy przed 8.00 w stronę domu, Bytomia.
Dotarliśmy po 15.00 do domów, by mieć jeszcze chwilę czasu przed rozpoczęciem
utęsknionej szkoły.
PS. Serdeczne
podziękowania dla Ewy i Roberta Rataj z Krzywego „Ranczo” za gościnność i życzliwość,
jaką obdarzyli nas przez te sześć dni. Serdecznie pobyt u nich polecam!