wtorek, 17 sierpnia 2010

17 sierpnia 2010r.

Od poniedziałku popołudnia jestem na Śląsku cieszyńskim. Dopinam ostanie sprawy związane ze spływem kajakami rzeką Krutynią, który organizuję dla facetów. W środę popołudniu, będziemy już nad wodą. Kilka dni w innej przestrzeni niż Bobrek dobrze mi zrobi. Taki czas na oddech i przemyślenie kilku spraw w doborowym, bo męskim towarzystwie. Ja wracam na swoje śmieci w poniedziałek, reszta facetów zostaje na Tygodniu Ewangelizacyjnym w Mrągowie a od wtorku jestem już na moim ukochanym, pełnym magii Bobrku.

środa, 11 sierpnia 2010

10 sierpnia 2010r.

Będąc wśród ludzi, można się wiele nauczyć. Poszedłem na boisko, lecz moich tam jeszcze nie było. Wróciłem na dzielnicę. Słysząc hałas zabawy z rumowiska po hucie, udałem się w tym kierunku. Gdy tam dotarłem, dzieci się już nie bawiły. Dwie grupki. Ale wrogo do siebie nastawione. Mam znajomego Fina. Dużo podróżował swego czasu po Europie i nie tylko. Spotkaliśmy się w Amsterdamie. Jest znajomym mojej siostry. Uwielbia Polaków. Może to słowo nie jest najlepsze w czasie walk o krzyże, na krzyże, ale co tam. Mam nadzieję, że nie urażę tych czytelników, którzy myślą, że uwielbiać można tylko Pana Boga. Mój znajomy, jak już wspomniałem, uwielbia Polaków. Dlaczego? Jednym z powodów, takiego odczucia, jest fakt, że żadna nacja nie ma tak rozbudowanych i pełnych ekspresji przekleństw. Tu się z nim zgodzę. Wielu z nich nauczył się, pracując w różnych miejscach z naszymi rodakami. Choć umie przeklinać w różnych językach, najczęściej używa naszej nowomowy. To go tak oczyszcza i uwalnia, ze traktuje to prawie jak terapię czy jakiś rytuał niwelowania napięć w nim. Ciekawa koncepcja, co? Wracając do dzieci. Utrzymują bezpieczny dystans między sobą i klną, wyrzucają sobie najbardziej obleśne przekleństwa, miotając kamieniami w swoim kierunku. Stoję i patrzę jak wryty. To jest chyba tutaj codzienny chleb. Tylko ja się zatrzymałem. Czuję się jakbym stał i widział jakąś świętą scenę. Totalne uwielbienie i uwolnienie, rzekłby mój znajomy. Emocje opadają. Ostatni trzykilogramowy kamień, ląduje cztery metry od rzucającego go. Święto przekleństw dobiega końca. Zapytałem dziewczynkę o powód zajścia.
-Bo mi kurwa chuj buty ujebał, frajer jebany, cwel i lachociąg. Zajebie cie w szkole! Kurwa! Poczekaj!
- Czekam na ciebie ździro!- woła niebieskooki blondynek.
W tych wojnach na słowa i kamienie, nie chodzi tylko o buty, pobrudzona piłkę czy poplamioną koszulkę. Tłem są wydarzenia w domu, szkoły, podwórek, które się kumulują i nakładają na siebie. Bezradność, gniew, złość przeniesiona na innych, smutek i brak zainteresowania najbliższych nimi. Przemoc. Nuda. Na pierwszy rzut oka, nie wiadomo, co jest wynikiem, czego.
Za kilkanaście minut, część z uczestniczących osób w tym wydarzeniu, bierze udział w innym. Są to gry i zabawy ze streetworkerem.

6 sierpień 2010r.

Dzisiaj nad Bobrkiem oberwanie chmury. Szedłem za grupką nowych dzieci. Chciałem zobaczyć gdzie idą i co robią. Czas, który mam, pozwala mi mieć jeszcze jedną grupę w innej części dzielnicy. Wracając, złapał mnie deszcz. Schowałem się w jednej z trzech dużych betonowych rur o średnicy ok. 2m, które nie zostały jeszcze zakopane. To nie był zwykły kapuśniaczek ani zwykła burza. Waliło deszczem i gradem na przemian. Do tego efekty świetlne zapewniała firma „Piorun”, która dostarczała najlepszej klasy błysk w odstępach, co kilka sekund. Grzmot i huk był przerażający. Miałem wrażenie, że zaraz we mnie walnie. Nie było gdzie uciec. Dookoła wolna przestrzeń. Za mną małe wzniesienie. A ja pośrodku w rurze. Zastanawiałem się przez chwile, co by było, gdybym tu zginął? Pewnie znalazłyby mnie pewnie pierwsze dzieci. Takie rury, to frajda zabawy przez kilka dobrych godzin. Teren, na którym byłem, był niżej niż reszta dzielnicy. Woda szybko zbierała się na błotnistej drodze. Jeszcze kilka chwil temu, sucha, spękana ziemia, teraz wielkie mokre bagno…z trzema rurami, a w środku ja. Nie było mi wesoło, bo nawałnica szalała nade mną. Takie miałem uczucie. Takich wrażeń dawno nie miałem. Zobaczyłem człowieka. Szedł po kostki przez wodę. Wracał pewnie z „roboty” na hałdzie. Krzyknąłem. Były trzy rury. Długie. Miejsca dość i w miarę bezpieczne oraz sucho. Zatrzymał się. Nie wiedział, kto i skąd woła. Przez ten gęsty mrok zmieszany z deszczem mnie nie dostrzegł. Machnął ręką i poszedł dalej. Nawałnica ustawała. Pozostało mi nic innego jak wracać do domu. Przedarłem się przez to bagno i w końcu cały brudny, udałem się na przystanek, gdzie wsiadłszy w 183 udałem się do domu. Chłopców z wczoraj nie spotkałem. Opony pod śmietnikiem, także;)

piątek, 6 sierpnia 2010

5 sierpień 2010r.

Wczoraj było paskudnie ciepło. Gdy dojechałem 183 na Bobrek, dochodziła dwunasta. Na boisku szkolnym gra inna ekipa dzieci. Odbywały się zajęcia sportowe z nauczycielem. Skontrolowałem jeszcze stan budowy hali sportowej i ruszyłem nad niemiecki staw. Jest on położony w dzielnicy Szombierki, obok cmentarza. Dwa tygodnie temu utopił się tutaj 13-latek. Staw nie ma kąpieliska strzeżonego. Tak na marginesie, miasto Bytom ma aż jedno kąpielisko. Jest nim basen miejski w centrum. Jest jeszcze kryty basen, ale w remoncie. Jak na prawie 200000 miasto, nie jest źle! Dookoła stawu jest pełno „dzikich” zejść do wody. Czasami podjadą tutaj dzieci z Bobrka. Dlatego tutaj jestem. Dziś poza majestatycznie pływającym łabędziem na środku i kilkoma wędkarzami jest pusto. Wracam na Bobrek. Krążę niczym zagubiony statek w Trójkącie Bermudzkim, pomiędzy szkołą a wschodnią i zachodnią dzielnicy Bobrek. Popołudniu spotkało mnie ciekawe zdarzenie. Idąc chodnikiem, mijam kolejne wejście miedzy familokami na ogromne podwórko. Nagle wybiega kilku chłopaczków(6-7 lat). Jeden turla starą oponę z felgą, którą znaleźli obok kontenera na śmieci wołając:
-Kup pan oponę!
-A za ile? – odpowiadam.
-Za dwie dychy. Dobra opona. Z felgą.
-Nie potrzebuję, a po za tym nie pasuje do mojego samochodu. To jest felga R13 a ja mam R14. Widzisz, tu jest napisane, jaki to rozmiar. Jest też zniszczony bieżnik i jest prawie łysa.
-Kup pan oponę! Kup pan oponę!- woła kolejny.
-A ma pan żonę?
-Mam.
-A żona ma pieniądze? To może żona kupi, co?
-Jeśli chcecie ją komuś sprzedać, to szukajcie kogoś, kto ma mały samochód.
-Jak maluch?
-Nie, trochę większe.
-A mój tata pracuje w Oplu.
-To może on kupi?
- Mój tata nie musi mi płacić.
Chłopcy biegają wokół mnie. Jeden ma plastikowy pistolet i strzela drugiemu w głowę.
-Czy to prawda, że jak się strzeli w głowę i w serce to się umiera?- pyta kolejny.
Kolejny macha rączką i próbuje zatrzymać auto wyjeżdżające innego placu, krzycząc: Kup pan oponę! Kup pan oponę…!
-Tak, ale wystarczy jeden strzał w serce lub głowę i można umrzeć.
- Chce pan, to mogę do pana strzelić i będzie miał pan pełno krwi, o tutaj-wskazuje na moją klatkę piersiową.
-Nie, dzięki- nie strzelił do mnie, ale wpakował cały magazynek koledze.
-No, kup pan opnę- jeden z nich to prawdziwy handlarz, nie rezygnuje.
Zaczynam żartować i mówię:
-Po, co mi ona, mógłbym ją sobie jedynie powiesić na ścianie w pokoju.
-Miałby pan taki talizman- oczy ma szeroko otwarte w zachwycie- powiesiłby pan i ta opona była by takim talizmanem na koszmary.
-Ale ja nie ma w domu komarów- kontynuuję.
-Nie komary, tylko koszmary. Talizman przeciw koszmarom!- koryguje mą wypowiedź handlarz oponą. Do dialogu dołącza inny chłopiec:
- Jak pan nie ma to ja panu pożyczę swoje…
Rozmowa nabiera tempa. Nie wiem, z kim rozmawiam. Choć jest ich czterech, każdy to gaduła i ma coś do powiedzenia czy to o motorach, oponach, strzelaninie czy snach. Handlarz nadal kontynuuje sprzedaż i zagaduje do przejeżdżających samochodów. Umawiam się z nimi na jutro. Może w coś zagramy, jak pozwolą im ich rodzice.

środa, 4 sierpnia 2010

4 sierpnia 2010r.

Jest tam ktoś…? Nikt mi nie zadał tego pytania. A szkoda. Kilka osób pytało się, co tam na blogu i u mnie. I tyle. Po dłuuuugiej przerwie, za którą przepraszam, witam ponownie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że miałem intensywny czas i wiele obowiązków. Było ich trochę, ale nie aż tyle, by nie napisać parę słów w tym miejscu. Można to opisać w ten sposób: miałem czas zwątpienia w sens swych działań. I tyle i aż tyle. Czerwiec minął monotonnie i bez czadu. Początek lipca spędziłem w Dzięgielowie na Tygodniu Ewangelizacyjnym. Od drugiej połowy lipca wróciłem na swoje śmieci. Z wszechobecnego brudu i piekielnego ciepła oraz długich i obrzydliwie bezwietrznych popołudni wyłoniła się grupka dzieciaków. Szli aż do szli. A ja za nimi. Początek był banalny. Nie spotkaliśmy się w żadnym pustostanie czy też bramie, lecz w miejscu publicznym, jakim jest teren szkoły. Bo tam szli. Kto by pomyślał? Ja, raczej nie. Jest tam jedyne na Bobrku czynne boisko. Ładne w miarę nowe i zadbane. Dotąd puste i oblegane przez starszą młodzież, dziś przez dzieciaki. Zagadałem. Zagraliśmy w 21(rzuty do kosza) a także króla czy raczej królową, bo były między nami także dwie dziewczynki. Poznałem kilkoro z nich. Mieliśmy fajny czas. A to dopiero początek. Czas pokaże, co dalej.