poniedziałek, 7 czerwca 2010

4 czerwca 2010r.

Za mną weekend. W piątek miałem jazdy, 15-ta godzina z 30-tu do wyjechania. Myślałem, że odlecę. Żar z nieba był niemiłosierny a wykonywanie tych samych manewrów na parkingu przez dwie godziny, męczące. Czas dla mnie w czasie jazd prawie się zatrzymał. Po 16.00 Udało mi się jednak dotrzeć na przystanek i autobusem a potem tramwajem nr 5 dotarłem na Bobrek. Gdy minęliśmy Szombierki, zobaczyłem czarne kłęby dymu. Byłem pewny, że gdzieś się pali. Okazało się, że pali się na terenie siedziby firmy, która zajmowała się przerabianiem plastików. Firmy już nie ma, plastik został. Gdy dotarłem na miejsce, paliło się kilka metrów sześciennych plastikowych śmieci. Straż Pożarna dwoma wozami strażackimi, walczyła z palącym się plastikowym żywiołem. „Potwór”, jaki był na wyspie w serialu LOST, to pi kuś w porównaniu z czarnym dymem, jaki się unosił w niebo na wyspie Bobrek! Z daleka, sprawiał wrażenie, jakby się palił jakiś budynek. A taka myśl, przeraża. Teren zabezpieczała Policja, ale tłum ciekawych ludzi(w tym mnie), mógł wejść na teren i oglądać akcję z bliska. Po ponad godzinie walki, pożar udało się ugasić. Spotkałem tam pana Władka, który jest pewien, że za podpalaczem, mogły być dzieci. Ale po chwili, zmienia zdanie i stwierdza: Panie, nie takie rzeczy widziałem! Ściszonym głosem mówi: Właściciele firm nabiorą kredytów a po roku, dwóch bankrutują. Powinien ten plastik posprzątać. Ale, po co ma płacić za wywóz, jak może dać kasę i ktoś to podpali? Panie nie pierwszy raz się tu pali. Rozglądam się czy nie ma tu moich dzieciaków. Nie ma. Żegnam się z panem od teorii spiskowej i wracam przez hałdę do familoków. Wielkiego poruszenia pożar w dzielnicy nie uczynił. Sam zastanawiam się, jakie ja, jako dziecko wymyślałem atrakcje i stwierdziłem, że trochę ich było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz