piątek, 26 marca 2010

25 marca 2010r.


Czuję się coraz mniej anonimowy. Zaczynam rozpoznawać otaczających mnie ludzi. Poznaję już niektórych. Spotykamy się w różnych częściach miasta. Znam już lokalizację kilku boisk szkolnych czy podwórkowych. Czuję się już bardziej pewnie, jeśli chodzi o rozmieszczenie ulic i miejsc. Poznałem już kilka skrótów. Tych dobrych, które skracają drogę a nie wydłużają. Takie też są. Idąc ul. Zabrzańską od strony torów, doszedłem do tunelu. Jest jeden problem. Po tej stronie nie ma przejścia dla pieszych…jest po drugiej stronie drogi, a w tym miejscu przebiec przez drogę się nie da, no chyba, że jest się jak Tommy Lee Jones w "Ściganym". Ja nie jestem. Wróciłem 300 metrów do przejścia dla pieszych i grzecznie udałem się swoją drogą. Odwiedziłem moje stałe punkty programu przy kopalni i udałem się na Rozbark. Szedłem z południa na północ, aż do ul. Feliksa Musialika. Ścieżkami i dróżkami, poprzez krzaki i chaszcze dotarłem do pustej kamienicy. Duży i wysoki budynek postawiony jest z czerwonej cegły. Parter jest zamurowany. Znalazłem wejście. Mały otwór wybity w ścianie. Kręcę się chwile, szukam jakiś śladów obecności młodej generacji. Oprócz częstego już CHWDP, które spotykam w wielu drzwiach i klatkach, nic szczególnego nie zauważam. Jeśli ktoś nie wie, co oznacza ten skrót, to jest on oznaką dobrej woli mieszkańców tychże, by ten, kto Chce Wejść Długo Pukał. Inaczej nikt mu nie otworzy. Kieruję się w stronę gmachu sądu. Zbliża się godz. 16.00 a ja mam dziś zajęcia teoretyczne. Dziś już nie biegnę na przystanek, bo wiem, że i tak nie zdążę. Wsiadam do 623 i wracam do domu. Jestem paskudnie głodny.

22 marca 2010r.


Wreszcie wiosna. Miasto jest ożywione. Ludzie uśmiechnięci pędzą w tylko ich znanym kierunku. Idę ul. Jagiellońską na północ. Skręcam na wschód w Katowicką. Mijam pl. Gen. Sikorskiego gdzie znajduje się Opera Śląska. Podziwiam architekturę miasta. Na jednej z kamienic, jest balkon zdobiony dwoma posągami kobiet, które są zwrócona ku sobie i patrzą w dół na przechodniów. Dochodzę prawie do końca i skręcam na północ, by dojść do ul. Karola Miarki. Siadam na murku, koło garaży. Jestem tam razem z panem, który w cieniu garaży spożywa zimne piwko. Siedzimy tak chwilę, ja delektujący się wiosennym słońcem oraz mój sąsiad. To raczej ja dla niego jestem jakimś dziwadłem, który siedząc, jeszcze czyta. Wracając któregoś popołudnia do domu, przechodząc obok księgarni zachęcony plakatem, wszedłem i kupiłem reklamowaną książkę Kazimierza Kutza „Piąta strona świata”. Jest to mój pierwszy elementarz o ludziach ze Śląska. Tak od czasu do czasu, gdy się gdzieś na chwilę zatrzymuję (moja kondycja z każdym dniem się poprawia) czytam. Tak było i teraz. Mija 15 minut i doszedł mnie hałas dziecięcych zabaw. Na dachach garaży ujrzałem kilka głów. Migały raz z lewej raz z prawej. Garaże i kamienica znajdują się w sąsiedztwie linii kolejowych. Za nimi znajduje się teren po zamkniętej kopalni. Zastanawiam się jak się tam dostać. Od strony ul. Katowickiej chyba nie ma dojścia( jeszcze nie znalazłem). Od strony garaży nic nie widzę. Dobry widok na teren garaży zapowiada się z nasypu kolejowego. Idę na ul. Chorzowską, skręcam z chodnika i po kilku metrach jestem na nasypie. Za mną teren kopalni. Walące się budynki i ogromna przestrzeń porośnięta chaszczami i chwastami. Nie wchodzę na teren kopalni, choć ciekawość jest duża. A braki w ogrodzeniu zachęcają. To jest jedna z moich granic. Nie wchodzić na czyjś teren bez jego zgody. Kiedyś bym się nad tym zbyt długo nie zastanawiał. Młodość i ciekawość życia jest niesamowitą siłą. Widok jest niesamowity. Tak wielkiej, pustej przestrzeni nie widziałem jeszcze w żadnym innym mieście. Dzieciaków jest kilkoro. Grają w ganianego i widać stąd, że zabawę mają przednią. Jest to moje drugie miejsce, które będę częściej odwiedzał i obserwował. Obchodzę teren kopalni od strony północnej. Po niecałym kilometrze skręcam w ul. Dojazdową. Pozwałam się prowadzić człowiekowi, który przede mną idzie z psem. Schodzimy z drogi i idziemy przez stary teren kopalni. Dziś jest to puste miejsce, dobre właśnie na spacery i do wyprowadzania psów. Jest tu kilka ścieżek, przechodzimy przez tory i dalej już sam wychodzę na ul. Rostka gdzie znajduje się szereg czerwonych kamienic. Spotykam chłopaków kopiących piłkę o ścianę garaży. Małe dzieci szaleją na rolkach i rowerkach. Zatrzymuję się chwilę na obserwację i odpoczynek. Zastanawiam się, kiedy powinienem nawiązać pierwsze kontakty. Robię szybką listę rzeczy, które będą mi potrzebne(wizytówki, ulotki, zgody od rodziców, dziennik zajęć). Ciągle zastanawiam się nad kluczem, jakim się będę posługiwał przy budowie pierwszej grupy. Kto powinien być w grupie? Przecież nie powiem po kilku spotkaniach z dzieciakami, ty będziesz w grupie a ty nie! Jedno wiem, nie chcę być tym, który jest sprawcą wykluczenia społecznego, tym bardziej u dzieci, które już tak są wykluczone przez biedę, miejsce zamieszkania czy też swoje zachowanie. Czym dłużej chodzę po ulicach i podwórkach tym więcej pytań pojawia się w mojej głowie. Jedno wiem, projekt ma pomagać potrzebującym dzieciakom w spędzaniu swojego wolnego czasu i dać im możliwość uczestniczenia w rzeczach, do których teraz mają bardzo ograniczony dostęp.

18 marca 2010r.

Wczoraj byłem w Ośrodku kierowców i zaczynam kurs prawo jazdy kat. C. Potrzebuję uprawnień do kierowania Bibliobusem, który będzie też pełnił funkcję autobusu zabawy. Dziś od samego rana biegam i próbuję zdobyć zaświadczenie lekarskie. Bez niego nie mogę rozpocząć kursu. Znalazłem placówkę, w której mogę zrobić wszystkie potrzebne badania w jeden dzień. O godz.16.00 mam kurs. Muszę przyznać, że tak konkretnie to ja dawno nie zostałem przebadany. Mam dwugodzinną przerwę, idę wyskoczyć na miasto. Przychodnia znajduje się przy ul. Piłsudskiego. Zdecydowałem, że dziś nie tylko ja będę badany, ale północna część miasta także. Ul. Żołnierza Polskiego udałem się w nieznane. Doszedłem do Śląskiej Akademii Medycznej, skręciłem w Prusa i doszedłem do BeCeKu (Bytomskie Centrum Kultury). Ciekawe rzeczy tu się dzieją. Idę dalej, skręcam w ul. Witczaka na południe. Mijam Kość. Św. Jacka i skręcam w ul. Sokoła, a potem w na południe w Korfantego. Przecinam znów ul. Piłsudskiego i podążam dalej. Skręcam w Krakowską i po ok. 100m. dalej w ul. Józefczaka gdzie znajduje się Zasadnicza Szkoła Zawodowa nr 8. Tu w bramie jest boisko asfaltowe. Organizm domaga się przerwy. Siadam na ceglanym murku i podziwiam kamienice naprzeciwko. Wejście do niej znajduje się od ul. Korfantego. Boisko jest puste. Będę tu przychodził częściej. Kiedyś na kogoś trafię. Zbliża się godzina 14.00. Czas wrócić do przychodni na następne badania. Jestem jednym z pierwszych do laryngologa. Kilka minut i jestem gotowy. Słuch mam nie najgorszy. Jeszcze okulista i z pozytywnymi wynikami udaję się do pani dr po zaświadczenie. Jestem zdolny! To dobra wiadomość dla mnie. Pędzę na ul. Sądową na kurs. Po drodze zastanawiam się nad tym, czym jest wykluczenie społeczne? Gdybym nie był zdrowy i sprawny, to nie mógłbym nawet próbować być kierowcą zawodowym. Dla mnie jest to wykluczenie, jeśli tak mogę to nazwać roboczo- pozytywne. Dla dobra innych uczestników ruchu drogowego, społeczeństwa, nie pozwala się każdemu, kto chce, w tym wypadku prowadzić samochodu ciężarowego. Musi być to człowiek zdrowy i sprawny, inaczej istnieje niebezpieczeństwo tragedii. Zajęcia zaczynają się punktualnie. Trwają 120 minut. Ucieka mi 623 i czekam 20 minut. Przed godz. 19.00 jestem w domu. Wita mnie moja żona i córeczka. Jestem szczęśliwy.

15 marca 2010r.


Stoję na przystanku pl. Szpitalny w Miechowicach i próbuję odkryć, czym mam dojechać do Bytomia do dzielnicy Rozbark. Postanowione, dworzec PKP tam pojadę. Dla kogoś, kto ostatni raz jechał komunikacją miejską kilka lat temu wyprawa zapowiada się ciekawie. Podjechała 183, wsiadam i …skręca w jakimś dziwnym kierunku. No cóż, dzisiejszy dzień zapowiada się ciekawie. Postanawiam wysiąść na najbliższym przystanku i zawrócić. Błąd w sztuce, nie tylko mi się przytrafia. Okazuje się, że jedziemy w dobrym dla moich planów kierunku, tyle, że przez osiedle. Zamiast sześciu przystanków, będzie ich dwanaście. Co tam, poznam tą część Miechowic. Jedziemy ul. Francuską, gdzie stoi wiele dziwnych domków, tzw. fińskich. Z opowieści słyszałem, że nie jest to najciekawsze miejsce. Postanawiam zostawić tę i inne opinie i wyrobić sobie własną. Przejechaliśmy przez Karb, gdzie stoją kamienice i auta zanurzone w wiosennym błocie. Musnęliśmy Bobrek, zabraliśmy kilka głębokich oddechów w Szombierkach i moim oczom ukazał się Bytom. Z dworca udałem się ul. Dworcową w stronę Rynku. Od razu zwróciłem swoją uwagę na niegdyś piękne a dziś odrapane biegiem czasu kamienice. Ciasno postawione obok siebie tworzą sieć ulic i uliczek, zaułków i podwórek. Każda z nich nosi w sobie jakąś historię i opowieść. Pozwalam się prowadzić temu niewidzialnemu przewodnikowi. Jestem otwarty na jego anegdoty i powiastki.

Na rogu z ul. Katowicką kupuję mapę. Jednak chcę dziś wrócić do domu. Warto mieć swoją własną nić Ariadny. Mym punktem orientacyjnym jest Plac T. Kościuszki. Trwają tu budowy, a strzeliste dźwigi będą, mam taką nadzieję, widoczne z każdej części miasta. Idę ul. Piastów Bytomskich, skręcam na zachód i idę dalej ul. Wałową. Z ul. Siemianowickiej skręcam w Sienną. Po przejściu pod wiaduktem, czuję jakbym wszedł w inny świat. Nie wiem czy tak nie nastroił mnie widok rozszerzanego kadru, gdy człowiek wychodzi z ciemnego tunelu czy piękno tego miejsca samo w sobie. Czerwona cegła z pomalowanymi na zielono oknami i spokój ulicy tworzy niesamowitą atmosferę. Ul. Pszczyńską dochodzę do trasy krajowej 79 i kieruję się na północ. Spotykam znajomy widok- kamienicę, która wita każdego, niezależnie czy jedzie od strony Krakowa czy Katowic. Stoi i swymi rozmiarami majestatycznie wzbija się w niebo. Kiedyś pełna życia, dziś pusta i osamotniona jest wspomnieniem minionych lat.

Nie ma ulicy z szeregiem kamienic, z której nie wyłaniałby się jakiś opuszczony budynek czy mieszkanie. Wiele okien jest bez szyb. Wiele mieszkań nie jest już domem dla rodzin. Prawie wszystkie z zamurowanymi otworami okiennymi i wejściowymi. Przechodzę obok i zastanawiam się, co może zrobić konkretnego jeden człowiek? Czy ludzie mieszkający tu, w swych domach są otwarci czy zamknięci, jak kamienica przy ul. Brzezińskiej pod sam dach? Do czego doprowadzi moje chodzenie? Co odkryje przede mną to miasto, konkretna ulica, podwórko czy placyk? Wiele pytań pojawia się we mnie, a odpowiedzi będę szukał przynajmniej przez trzy lata. Tyle trwa projekt. Jedno jest pewne- chcę spotykać drugiego człowieka, poznać jego sytuacje i pozostać z nim w relacji. Pomimo tego, że nie jestem stąd a dziś czuję się jak przechodzień, który jednak, pomimo, że jest sam, chce spróbować.