czwartek, 26 września 2013

Metamorfozy

Jest czwartek, 19. września. Od południa gonimy za sprawami związanymi z projektem. Nie bez efektu. Udaje się nam załatwić salę na pokaz mody w bytomskiej Agorze. Cieszymy się, ale szybko wracamy do Miechowic, bo góra roboty przed nami. Dosłownie góra! Mamy do przebrania i posegregownia cały stos ubrań, które udało nam się zebrać od wakacji. Wielkie dzięki dla wszystkich, którzy zechcieli w ten sposób wesprzeć nasz projekt. Zajmuje nam to parę godzin a tu jeszcze przygotowanie kanapek. Ale dajemy radę, w końcu co 4 ręce to nie dwie =)


Na dzielnicę przybywamy chwilę po 15.00. Idziemy jeszcze do jednej rodziny wyjaśnić sytuację a telefon się urywa. To dziewczyny, już gotowe, by poznać kolejną odsłonę modowego projektu. Wszystkie, z wyjątkiem jednej – zwolnionej z przyczyn wyższych - czekają już na miejscu zbiórki. Szybka rozgrywka w mafię, w której miasto nie ma szans =) i już siedzimy w busie. Kierunek: Miechowice, miejsce, do którego lubimy wracać. Pierwsze przymiarki, spotkanie z blogerką modową Basią. Pod jej czujnym okiem powstają pierwsze projekty i stylizacje. Dziewczyny kreatywnie rozmyślają jak zmienić zwykły ciuch w coś super modnego. Dzieją się, dzieją metamorfozy.


 
20. września. Dziś pora poznać kogoś nowego – nasza mistrzyni krawiectwa Beata świetnie łapie kontakt z dziewczynami. Doradza, podpowiada, szlifuje ostatecznie projekty i stylizacje. Duet B&B zna się na rzeczy! A dziewczyny świetnie się bawią i korzystają z góry ciuchów, powstają skecze i kabarety godne obejrzenia. Jesteście ciekawi? Już teraz zapraszamy na finałowy pokaz mody.


Kolejna odsłona już wkrótce!

piątek, 20 września 2013

My się deszczu nie boimy!

Link do filmiku, dłuższy komentarz zbędny, prawda?

http://www.youtube.com/watch?v=YoQs-2ZHhYw

Święto Mieszkańców Bobrka

Kolejny rok za nami. Trochę się postarzeliśmy =) wiele się też działo na ulicach Bobrka. Ale o tym by długo, jeśli chcecie, Drodzy Czytelnicy, przypomnieć sobie tamte wydarzenia, spójrzcie w archiwum naszych postów.

Dziś chce Wam opowiedzieć o jakże ważnym dniu dla każdego mieszkańca Bobrka. Bowiem w ubiegłą niedzielę 15.09.2013r. na głównym placu dzielnicy odbyła się huczna impreza pod hasłem Święta Mieszkańców Bobrka. Atrakcji było od groma. Dla dużych i małych. Było co pooglądać, czego posłuchać, czegoś można było się najeść. Było coś do skakania i do jeżdżenia. Była zabawa i była nauka.
To znaczy: można było obejrzeć wystawę zdjęć z projektu realizowanego z dziećmi na rzecz społeczności romskiej, można było samemu coś namalować w ramach warsztatu plastycznego albo zamówić portret u pani, której wystawę prac również można było zobaczyć podczas ŚMB. Muzycznie wypełniały czas lokalne zespoły a młode kucharki zadbały o to, by goście nie chodzili z pustymi brzuchami. Dzieci mogły poskakać na dmuchanym zamku lub trampolinie, pobawić się z klaunami lub przy Szkole Mobilnej, która tym razem bardziej zainteresowała młodzież =). Na kolorowo można było zafarbować włosy lub pomalować twarz. Kto odważny ten wspinał się na ściankę lub dołączał do indiańskiej wioski. Nieprzerwanym powodzeniem cieszyły się tez mini kłady. Zaś wieczór zwieńczyła nie tylko ulewa, ale i fire show, który mimo niesprzyjających warunków udało się zaprezentować.
A wszystko to dzięki kilku organizacjom pozarządowym działającym w ramach programu Aktywności Lokalnej dla Bobrka i niezawodnym mieszkańcom tej dzielnicy!

Kacha









W poszukiwaniu trendów

Pierwsze dwa modowe dni za nami. Muszę przyznać, że wszystkie świetnie się bawimy. Wszystkie; i młodsze dziewczyny – uczestniczki, i my – trochę starsze dziewczyny =)
I nawet deszcz nam nie przeszkadza!


Niesamowicie pozytywnie zaskakujące jest dla nas to, jak wszystko świetnie się układa. Idziemy do sacond handu załatwić współpracę – udaje się od razu, wychodzimy na zakupy do pasmanterii – spotykamy panią, która organizuje pokaz mody i spróbuje załatwić nam wejściówki. Jest super! 


Ale od początku. Zaczęłyśmy od jakże wpasowującego się w naszą tematykę filmu „Diabeł ubiera się u Prady”. Bo moda modą, ale swój styl trzeba mieć, aby nie zatracić się w tym wszystkim. I nie chodzi przecież o to, żeby wydawać na siebie majątek czy też latać za wszystkim, co pokazują na wystawach. To tak na przyszłość. Bo już następnego dnia latałyśmy =) Urządziłyśmy sobie mały looking &shopping. Podzielone na dwie drużyny, zaopatrzone w kartki i długopisy poszukiwałyśmy trendów w butikach bytomskiej Agory. Cel był wspólny, strategie różne. Chodziło o to, by dowiedzieć się jak najwięcej na temat aktualnych trendów, co jest na czasie, a co już wyszło z mody. Dziewczyny miały za zadanie odwiedzić sklepy z odzieżą czy dodatkami i spisać, jakie kolory dominują w tym sezonie, jakie ubranie są teraz trendy, na jakie wzory należy zwrócić uwagę, z czego powinno być wykonane dane ubranie, jakie dodatki są obecnie w modzie. Jedna grupa wytrwale sprawdzała ciuchy w sklepach, druga, sprytnie podchodziła do pań ekspedientek i sprawdzała ich wiedzę na temat aktualnych trendów. Trzeba przyznać, że jedne panie były na czasie, inne mniej. Ale obie grupy zebrały świetny materiał, który posłuży nam w trakcie kolejnych zajęć. Już wkrótce zabieramy się konkretnie do roboty!


Kacha

6 dni i nocy



Wtorek rano. Kłębowisko chmur i silny wiatr towarzyszą mi w ostatnich przy pakowaniu busa. Śpiwory? Są! Dmuchane materace? Są! Koce? Są! Kanadyjki? Są! Namioty? Są! Bagaż? Jest! Dokumenty, papiery z auta itp. mam. Mogę odpalać wehikuł i jechać na Bobrek. Chłopki już są. Zgody, bagaże, jedzenie i najważniejsi goście już są. Wszyscy w komplecie i w aucie. Ustawiamy GPS-a i ruszamy…acha, jedziemy jeszcze po jedną osobę, o której prawie zapomniałem. Jest 27.08.2013. Prawie koniec wakacji a my jedziemy dopiero odpoczywać. Kierunek Mazury, ale najpierw po drodze zahaczamy o stolicę a dokładnie Stadion Narodowy. Tak, nie jest to Hiszpania ani Anglia, lecz piękne Mazury. Droga do Warszawy mija nam szybko. Przed 13.00 jesteśmy pod stadionem. Duży i robi wrażenie. Mamy bilety na 13.30. Płyta stadionu, trybuny, loże nie loże, szatnie czy prysznice a nawet parking czy kaplica stoją przed nami otwarte. 90 minut zlatuje nam szybko. Każdy z nas ma zestaw słuchawkowy, dzięki któremu słyszymy każde zdanie naszej przewodniczki. Chłopaki szybko odkrywają, że można zmienić kanały i podsłuchiwać innych przewodników (dobra opcja, jeśli Twój przewodnik przynudza i na stadionie jest druga grupa). Warszawę opuszczamy po 16.00 i kierujemy się do Mrągowa.
            Na miejscu jesteśmy po 19.00/ Mamy mało czasu, gdyż już zaczyna się ściemniać. Rozstawiamy namioty i organizujemy swoją pierwszą noc. Dziś nie jesteśmy sami, gdyż trwa jeszcze obóz z Wisły. Łąka zapełniona jest namiotami, lecz miejsca jest dużo dla wszystkich. Trzask palonego drewna i blask ogniska- nie ma nic lepszego niż biwak!
            Środa była czasem odpoczynku. Śniadanko na kocyku, jeden szpil w bale i do wody! Pomost jest idealny i daje wiele możliwości do zabawy a woda jest mokra. Po długiej kąpieli i innych wariacjach wodnych czas na obiad. Gotowaliśmy w wielkim woku mięso, cebulę, paprykę, fasolę i kukurydzę. Wszystko doprawiliśmy koncentratem pomidorowym (najlepszy z Pudliszki, no nie Kamil?), ziołami i konsumpcja! Duże bułki z pachnącą, czerwoną bryją- niebo w gębie. Chwila pauzy i do wody, zakupy, woda i kolacja. Kiełbaska z ogniska na sześć sposobów. Tak mija nam drugi dzień, czas spać. Fenomen mazur-to już mój czwarty wypad z różnymi chłopakami i prawie wszyscy idą spać wcześniej niż zakładałem, czyli 21.00 max 22.00 i śpią do 8.00 nawet 9.00 rano. Bajka.
            Czwartek rano. Śniadanko na kocyku i w drogę. Dziś spływ kajakiem po rz. Krutyń. Wybieram zawsze jedną firmę, która prowadzona jest przez rodzinę. Miła obsługa a raz jak nas złapał deszcz po godzinie i musieliśmy skończyć, to zostaliśmy zaproszeni na drugi dzień i puszczeni na spływ za free. Mamy trzy kajaki i jesteśmy gotowi do spływu. Najpierw przepływamy przez wioskę Krutyń, potem jest Stary Młyn, dalej port Rosocha a kończymy w Ukcie o 15.00. W sumie 15 km to całkiem ładny dystans jak na pięć godzin i przerwę na obiad. Wracamy starą, ale piknie odrestaurowaną T3 marki VW. Tak jesteśmy tutaj by zabrać siły na dalszy remont naszej Dieselki i wreszcie go skończyć. Zakupy i znów jesteśmy nad jeziorem a dokładnie w. Kolacja to steki na sześć sposobów. Rozmowy przy ognisku i szybki sen.
            Piątek spędzamy nad jeziorem. Gramy w bale. Idziemy po drzewo. Gotujemy obiad a dokładnie niezapomnianą fasolkę po bretońsku. Znów idziemy po drzewo. Jezioro. Łąka. Latryna. Jezioro. Dziś na kolację jemy gotowaną kukurydzę i ziemniaki z ogniska. Garnek zabraliśmy(pożyczyliśmy) od ogiera, którego ma gospodarz i w nim gotowaliśmy kilkanaście kolb. Ziemniaczki włożyliśmy w folię i do żaru. Wszystko smakowało pysznie w szczególności, kiedy siedzi się na pomoście i próbuje łowić rybki. Czysta sielanka, która spodobała się nie tylko mnie, ale także chłopakom. Czterech z nich mogłoby tak spędzić nawet dwa tygodnie. Rytm dnia, który wyznaczał życie w naszym obozie dawał sens i uspokajał. Nuda stała się pojęciem z kosmosu. Pobudka, śniadanie, rozpalanie ogniska, zbiórka drewna, rąbanie drewna, wyprawa po wodę pitną, przygotowanie obiadu, mycie naczyń, kąpanie, wychodek, leżenie pomoście, bieganie po lesie, zakupy, jezioro, kolacja, pilnowanie ognia i wiele innych ważnych czynności było składowymi naszego obozu. Oczywiście nie mieliśmy latarek, tylko my i piękna przyroda.
            W sobotę pojechaliśmy zwiedzać zamek w Reszlu. Ruszyliśmy szlakiem fortyfikacji obronnych i zwiedziliśmy bunkry w Mamerkach. Potem był obiad w knajpce, gdzie chłopaki próbowali podrywać kelnerki i pierwsza ulewa, która zastała nas konsumujących dobrego kotleta w Giżycku. Port, który myślałem, że będzie atrakcją a został skwitowany: a po ch.. my tu przyjechali? Wracajmy nad jezioro! OK. Jeszcze zakupy i po 16.00 jesteśmy u siebie. Po kąpieli, kolacji, zbieraniu drewna idziemy się pożegnać z gospodarzem. Spędzamy tam jakieś dwie godziny, bo trawiliśmy na wieczorny obchód inwentarza. Najpierw dojenie krowy, karmieni cielaka, wizyta u królików no i u Ogiera. Bestia ogromna i każdy z nas czuł respekt do tego dużego, czarnego jak węgiel konia. Wypuściliśmy go na pastwisko i po drodze zauważyliśmy (to był celowy zabieg chłopców od samego początku) Land Rovera. Od razu Gatka szmatka: a bym się nim przejechał. Pewnie szybki? Itp. Robert, gospodarz rzekł do syna: Tomek, zajdź po kluczyki, i się zaczęło. Jazda po dzikich lasach i łąkach, żwirowniach i wąskich drogach, aż zapierało dech w piersiach. Wieczorne przygody, były brakującą wisienką na torcie, jakim był nasz wyjazd.
            W niedzielę wstaliśmy przed 7.00 i po szybkim pakowaniu ruszyliśmy przed 8.00 w stronę domu, Bytomia. Dotarliśmy po 15.00 do domów, by mieć jeszcze chwilę czasu przed rozpoczęciem utęsknionej szkoły.

PS. Serdeczne podziękowania dla Ewy i Roberta Rataj z Krzywego „Ranczo” za gościnność i życzliwość, jaką obdarzyli nas przez te sześć dni. Serdecznie pobyt u nich polecam!