czwartek, 2 lutego 2012

Wycieczka


W piątek 27 stycznia wyruszyłam z torbą i plecakiem z Lasowic ( Dzielnica Tarnowskich Gór) do Miechowic (dzielnica Bytomia). Było naprawdę zimno i zastanawiałam się jak to będzie, ponieważ straszny ze mnie zmarzluch. Po 1,5 h drogi dotarłam na miejsce. Po godzinie 14-tej wyruszyliśmy odebrać dzieciaki. Jechaliśmy ogromnym busem w którym zmieściłoby się o wiele więcej osób niż jest przewidziane. Na Bobrku dwóch chłopaków już czekało przed umówionym czasem: K i K. Reszta zeszła się w niedługim czasie czyli T, A, D i K. Zebraliśmy legitymacje i karty czip.( Wyjazd zmotywował chłopców, aby wreszcie podbić legitymacje). Komu w drogę temu czas… ruszyliśmy na południe. Pierwszym punktem na trasie był Skoczów. Zrobiliśmy zakupy na kolację i śniadanie. Następnie udaliśmy się na kręgle. Był to mój debiut i większości też, o dziwo wszyscy radzili sobie rewelacyjnie. Godzina minęła nawet nie wiem kiedy. Taki A. który w pierwszej rundzie przegrał z kretesem, w drugiej wygrał z dużą przewagą. Była to wspaniała zabawa i myślę, że jeszcze nie raz odwiedzimy kręgielnię. W tym samym budynku znajdował się basen. Robert z chłopakami poszli się popluskać, a ja na nich czekałam. Obserwowałam ich skoki do wody. Jedni preferowali na „bombę”, inni na „główkę” a jeszcze inni na „pół główkę”, co można sobie wyobrazić. Po wodnym szaleństwie udaliśmy się do Dzięgielowa, gdzie mieliśmy noclegi. Jest to małe urokliwe miejsce gdzie swoją siedzibę ma CME. Kolacje przygotowywali chłopcy, którzy mieli okazje pokazać czego nauczyli się w czasie warsztatów kulinarnych, gdyż wyjazd był częścią projektu „ Z żuru chłop jak z muru”. Po jedzeniu chłopcy urządzili sobie walki restlingowe jeśli można to tak nazwać. Było to dziwne, szokujące i zabawne. Cały czas trzeba było kontrolować czy jest to bezpieczne i czy jakieś chwyty nie są za mocne. Tylko D. nie chciał brać udziału w zabawie. Spać poszliśmy około 2-giej, gdyż chłopcy nie byli zmęczeni. Kolejny dzień wszyscy niedospani, rozpoczęliśmy wspólnym śniadaniem. Następnie wyruszyliśmy do Parku Leśnych Niespodzianek w Ustroniu. Fajne miejsce, mogliśmy karmić zwierzęta z ręki i obejrzeć loty ptaków drapieżnych, które znudziły chłopaków po jakimś czasie. Wiec nie dotrwaliśmy do końca. W parku znaleźliśmy duże dwuosobowe huśtawki, które zatrzymały nas na dłużej. Zmarznięci wróciliśmy do pokoi i na obiad. Po odpoczynku pojechaliśmy do Cieszyna. Tam poszliśmy na wieżę Piastowską, a następnie na lodowisko, które okazało się w tym dniu nieczynne. Ostatnim punktem w Cieszynie była herbaciarnia, do której chłopcy nie chcieli iść, ale dali się namówić i w efekcie było całkiem fajnie, ogrzała nas herbata o nazwie „Indiańskie lato” ( była jeszcze inna, której nazwy nie pamiętam). Była tak dobra, że kupiliśmy jeszcze trochę, żeby zaparzyć sobie wieczorem. Po powrocie zrobiliśmy ognisko z pieczeniem kiełbasek, taki ciepły i jak dla mnie letni akcent w samym środku zimy. Wieczorem zagraliśmy w Tabu. W niektórych momentach było naprawdę śmiesznie, zwłaszcza gdy A. chciał pokazać muszkę, a wyszła mu jakaś pszczoła. Tego wieczoru chłopcy byli zmęczeni trochę bardziej niż poprzedniego, dlatego poszli spać około 1:00
Rano zaczęliśmy od śniadania u teściowej Roberta, która uraczyła nas pyszną jajecznicą. Najedzeni ruszyliśmy do Bielska Białej, gdzie wjechaliśmy wyciągiem na Szyndzielnię. Przed wjazdem było bardzo, ale to bardzo zimno. Na górze zastało nas bijące słońce i ciepłe powietrze. Wypiliśmy herbatkę w schronisku i zjeżdżaliśmy na dupolotach. Górka znajdowała się na trasie do schroniska więc trzeba było uważać, aby nie wjechać w kogoś. Nie chciało nam się zjeżdżać z powrotem na dół, ale chłopcy już nie mogli się doczekać pójścia na tor saneczkowy, który sami zaproponowali. Następnie pojechaliśmy do Bielskiej Sfery (galeria handlowa), gdzie zjedliśmy w KFC po mix boxie (powinien nazywać się big box, bo prawie nikt nie zjadł wszystkiego) i udaliśmy się pod kino. Po długim namyśle całą grupą poszliśmy na Underworld w 3D. W kinie nikt nie wydał z siebie dźwięku, nie było rozmów, chyba film wszystkich wciągnął. Po seansie pędem na stację PKP. Ja i D. musieliśmy wracać do domu. Robert sprawdził pociąg, ale po jego odjeździe( Roberta z chłopakami) okazało się, że jedzie godzinę później, a nie za 15 min. jak nam powiedział. Mieliśmy jeszcze czas z D. na rozmowę i ostatni łyk herbaty w czasie tych ferii. Reszta, która pozostała, miała przed sobą dzień w Wieliczce.

Wyjazd traktuję jako niezapomniane doświadczenie. Bywały momenty radości i fajnych chwil, ale też chwile słabości i bezradności. Przetrwałam hehe i czekam na kolejny wyjazd.

Pozdrawiam

NATI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz