środa, 7 grudnia 2011

Warsztaty kulinarne odsłona IV



            Poniedziałek to jest taki dzień tygodnia, który daje człowiekowi możliwość zaangażowania się pełną parą w rozpoczynający się właśnie tydzień pracy. Dla niektórych moich znajomych tydzień rozpoczyna się w niedzielę, dla jeszcze innych we wtorek. Mam kilku takich, co w ogóle nie przywiązują wagi do tego, czy coś się kończy, bynajmniej taki twór jak tydzień. Jedno jest pewne. Jest poniedziałek i dziś kolejna odsłona warsztatów. Czwartych. Docieram na Bobrek przed 14.00. Moje kroki kierują się do biura PAL-u. Dziś jest tam tylko Mirek. Rozmawiamy chwilę o jutrzejszym wydarzeniu. O 17.30 zostanie rozegrany mecz pomiędzy czterema drużynami: radni, dwie drużyny z Bobrka i drużyna nauczycieli ze SP3. Aura na zewnątrz nie jest przyjemna. Pada ni to śnieg ni to grad. Jednym słowem plucha. Ruszam w teren. Nie dochodzę do chodnika, a chłopcy już mnie namierzyli. Gadu gadu, część cześć. Po kilkunastu minutach są już wszyscy. Drugi raz jest cała grupa warsztatowa. Cieszę się, bo atmosfera na ostatnich warsztatach nie była najlepsza. Chłopcy byli wściekli na jednego z grupy, że chodzi w kratkę. Miał ultimatum, jeszcze raz opuści jedne zajęcia, będzie musiał opuścić grupę. Dziś jest. Po jakimś czasie mówi mi, że nie może wziąć udziału w zajęciach. Powód: musi pilnować rodzeństwa. Chłopcy byli wkurzeni a ja wiedziałem, że dziś nie będzie łatwo. Zostało nas 5. Wszyscy oprócz jednej osoby chcieli go wyrzucić. Dziś jest to jego trzecia nieobecność. Znałem już zdanie grupy, nim każdego z osobna o nie spytałem. Tylko K. bronił chłopka, bo sam ma już jedną nieobecność. Ostatnim razem wybrał hałdę i węgiel. Docieramy do Miechowic. Dziś chłopaków kolej na pomysł na gotowanie. Miały być naleśniki, a jest spaghetti. Idziemy do sklepu i przed 16.30 zaczynamy gotowanie. Idzie nam szybko a zabawa jest przy tym niezła. Wracamy o 18.00 na Bobrek. Temat grupy, nieobecności nadal jest obecny. Chłopcy są gotowi załatwić sprawę dzisiaj. Nie chcą go w grupie. Trzymają się zasady, którą podałem na początku. Dwie nieobecności i czerwone światło. Rozmowa i grupa może zdecydować, że ktoś ją opuści lub dać jeszcze jedną szansę. Tutaj sprawa wydaje się już zamknięta. Opuszczam na chwilę chłopaków. Gdy wracam na plac, wszyscy stoją przed kamienicą D. a on sam stoi pośród nich. Jestem zaskoczony takim obrotem sprawy. Myślałem, że załatwimy to później, ale cóż. Chłopki chcą bym ja mówił. Odbijam piłeczkę i mówię: wy zaprosiliście chłopka na podwórko, to powiecie mu to samo, co powiedzieliście mi wcześniej. Pierwszy raz komunikacja była tak otwarta. Każdy mówił w swoim imieniu. Było dużo komunikatów ja, mnie, a mało my. Chłopka był zaskoczony, ale nieprzywalony. Jago stosunek do warsztatów jest obojętny. Umówiłem się na spotkanie w środę z nim i jego mamą. Grupa postawiła granicę i nawet ja nie mogę jej przekroczyć. Jest to ich pierwsza trudna decyzja i nie należy jej z zewnątrz osłabiać. Wracam zmęczony z kłębkiem myśli w głowie. Przydałby mi się restart.

Robert Cieślar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz