piątek, 28 października 2011

Hej, hej, hej sokoły

 Hej, hej, hej sokoły
Omijajcie góry, lasy, pola, doły.
Dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku,
Mój stepowy skowroneczku.


            Ta piękna pieśń o miłości do dziewczyny i ziemi, swojej małej ojczyzny, jako pierwsza skojarzyła mi się z historią, którą ostatnio usłyszałem. Dziwię się czemu i jak do tego doszedłem, skora historia bynajmniej nie jest o miłości do dziewczyny, ale ma coś wspólnego z ziemią, torami, pociągami i sokołami. Zacznę od początku. Czyli od torów. Bardzo dużo osób, które już poznałem, ma dość siedzenia w bramach, na ławkach czy na murkach. Choć miejsca te mają ogromne znaczenie socjologiczne to dla swojego zdrowia psychicznego i z chęci zmiany niemożliwego, człowiek wyrusza w podróż. Tak było i z nami. Ruszyłem w raz z kilkoma chłopakami B. A. N. A oraz z N. na przechadzkę. Dla zdrowia, by złamać wszechotaczającą nas niemoc, na tory. Starzy ludzie mówili, że kiedyś podobno leżał tam węgiel. Może będzie tak i dzisiaj. Każda podróż ma swoją dynamikę. Świat, który nas otacza ostatnio nasilony jest przemocą. Dziewczyny biją się z dziewczynami, chłopaki z chłopakami, niby nic nowego od zarania świata, ale ostatnio jakby bardziej mnie to dotyka i boli. Poczucie dotknięcia i świadomość bólu zabrałem z sobą w tą podróż po torach. Wiele powieści grozy rozgrywa się w pociągach lub na torach. Tak jest i z tą opowieścią. My idziemy starym torowiskiem przeznaczonym już tylko dla przewozów towarowych. Doszliśmy do jednej z hałd, gdzie dziś pracowało tylko 6 osób. Chłopcy swą opowieścią namalowali przed moimi oczami krainę, pełną srebra i złota, krainę, która lada miesiąc może się skończyć. To tutaj można znaleźć skrzepy rudy, złom i kolor. Spytacie jak można znaleźć kolor, a można. Jestem chyba jedynym z tej grupy, który ani razu nie był na hałdach, by coś zarobić. Słońce świeci a fetor rozkładanych śmieci drażni moje nozdrza. Chyba już czas iść dalej. Decydujemy się wracać, znów po torach. Nie wiem czy to zapach nasączonych olejem podkładów czy widok ciągnących się torów, a może metaliczny zgrzyt przejeżdżającego po wiadukcie tramwaju sprawił, że pojawiły się tematy z młodości. Ta podróż w przeszłość nastąpiła tak nagle, że nie wiedziałem czy nie nadleci za chwilę jakiś sokół lub czy nie będę zaraz uciekał. Teraz w naszej historii pojawił się motyw wagonów i pociągów, a także sokołów. Są trzy sposoby na otwarcie wagonów towarowych. Każdy jest diabelnie niebezpieczny. Wagonów pilnują sokoły, czyli SOK-ści. Strażnicy Ochrony Kolei. Mają pałki (nie dziwię się czemu), a także broń. Przypuszczam, że gazową lub na gumowe kulki. Nie wiem, nie jestem pewien. Jeśli kiedyś pójdziecie na bane, to módlcie się, by was nie złapano. Najbardziej boli po piętach. Jest to ból bez śladów bicia. Jeśli kiedyś będziecie pracować w SOK, to módlcie się, by nikt wam na głowę nie wylał ludzkich i zwierzęcych fekaliów, albo obrzucił, czym się da (kamienie, butelki itp.). Sokoły krążą i polują, słuchając tych zasłyszanych opowieści, sam nie wiem kto na kogo poluje. Kradnie się przewożony węgiel, złom, sprzęt AGD itp. Czasami mam wrażenie, że w tym wszystkim chodzi o przetrwanie ludzkiego gatunku. O życie i godność człowieka. Jedno jest dla mnie pewne, dla mnie jest to opowieść, a dla wielu mieszkańców tej dzielnicy chleb powszedni. Wpadając butem do kałuży błota, budzę się z tego snu. Nadal jesteśmy w komplecie. Patrząc po twarzach, tylko mi wydaje się, że byłem w jakiejś innej rzeczywistości czy wymiarze. Czas wracać na Stalową. Dziś jest ciepły wieczór i mnóstwo dzieciaków i młodzieży na podwórkach. Nie pójdą na świetlicę, bo co mają namalować? Nie pójdą do kościoła, bo jak mają się modlić? Nie pójdą nigdzie, bo i nie ma gdzie pójść…przepraszam, jest jedno miejsce, gdzie wielu z nich pójdzie. Nie jest otwarte do 15.00, jak wiele placówek miejskich czy pozarządowych. Otwartość tego miejsca określa słowo NOCNY. Sprzedają tam bilety na różnych trasach, a jedna jest najbardziej oblegana: Poproszę o bilet do jak najdalej stąd!


Wina, wina, wina dajcie,
A jak umrę pochowajcie
Na zielonej Ukrainie
Przy kochanej mej dziewczynie

Hej, hej, hej sokoły…


poniedziałek, 24 października 2011

Koncert w Miechowicach



W dzień nauczyciela mieliśmy okazję gościć Piotra Chwastka- Pete, który miał koncert hiphopowy w Miechowickim kościele ewangelickim. Pomyślałem, że będzie to fajna okazja by pójść na koncert, kto śpiewa hip-hop i ni klnie. Od godziny 13-tej z minutami byliśmy już razem w nowym teamie: Kasia, Natalia i ja na Bobrku. Spotkaliśmy prawie wszystkie dzieciaki, które poznałem, gdy byłem jeszcze sam. W plecaku oprócz piłki i gier miałem zgody na wyjazd na dzisiejszy koncert. Rozdawałem zgody dzieciakom z pierwszej grupy a także tym, które znam, ale jeszcze z nimi nigdzie nie byłem. W ten dzień odpoczywałem. Dziewczyny grały w gry karciane czy w piłkę a ja chodziłem po domach dzieci. Byliśmy także na boisku, gdzie utworzyliśmy trzy drużyny i rozegraliśmy mały turniej. Zabawy było mnóstwo. Było już trochę zimno, więc ruch tylko nam pomógł. Wyjazd mieliśmy kilka minut po 17.00. Pojechało nas w końcu 20 osób. Duża grupa, zróżnicowana wiekowo pokazała nam po raz kolejny, że praca ma się odbywać w małych grupach. To było moje doświadczenie, że w pracy ulicznej nie można pracować w takiej grupie. Koncert był fajny dla mnie. Kilku osobą też się podobało, dla jednych artysta był nudny, ważne, że mogliśmy się wyrwać w piątkowy wieczór i spędzić go inaczej. Koncert skończył się parę minut przed 19.00 a o 19.40 byliśmy już na Bobrku. To był dobry czas dla nas wszystkich a nasze wolontariuszki spisały się znakomicie.

środa, 19 października 2011

Wyjazdy, wyjazdy...

Jesień to u nas czas wielu szkoleń, udziału w konferencjach i wizytach studyjnych. Robert przebywa właśnie w Dzięgielowie na ostatnim już zjeździe zaawansowanego kursu duszpasterskiego. Od września uczestniczy także w Katowicach w szkoleniu dotyczącym pracy z osobami uzależnionymi od alkoholu oraz ich rodzinami, które organizuje Diakonia Kościoła. Ks.Grzegorz Giemza, Kasia Kukucz, Natalia Czachor i ja (Monia Cieślar) wyjeżdżamy jutro do Warszawy na konferencję streetworkerską, która będzie miała miejsce w Kinotece Pałacu Kultury i Nauki. Przed nami jednak jeszcze dwie inne konferencje, w których weźmiemy czynny udział i wystąpimy w roli prelegentów. Już teraz opracowujemy materiały na grudniowy wyjazd Kasi do Finlandii, która opowie o naszej działalności streetworkerskiej podczas warsztatów w  Järvenpää. W listopadzie z kolei Natalia wraz z Robertem i trójką młodzieży z Bobrka wezmą udział w wizycie studyjnej w FARMIE-Fundacji Aktywizacji i Rozwoju Młodzieży ze Staszowa. Jest zatem się do czego przygotowywać. Liczymy, że wszystkie te wyjazdy i warsztaty pozwolą zdobyć wiele nowych doświadczeń, kompetencji, znajomości oraz przyniosą w niedalekiej przyszłości  jakieś konkretne efekty.
Monia Cieślar

wtorek, 11 października 2011

Jesień idzie, nie ma na to rady


 Nigdy nie zapomnę, jak jeszcze w Łowiczu zaczynaliśmy pracować na ulicy. Grudzień, minus 15 stopni, a ty szukaj dzieciaków w polu...Warsztaty fotograficzne też odbywały się w niezbyt pięknych okolicznościach przyrody. Padał śnieg z deszczem, ale Ewa z Robertem dzielnie grali z chłopakami w nogę. Tamto poświęcenie przyniosło wiele efektów...Zamieszczam relację Kasi, która w miniony piątek była na Bobrku.

Siódmy dzień października. Pamiętam, że trzy lata temu, kiedy zaczynałam studia, ósmego października odbyła się uroczysta inauguracja roku studenckiego. Była piękna złota jesień. Świeciło słońce, a ja – już jako studentka pierwszego roku pedagogiki resocjalizacyjnej – zbierałam żółte liście na spacerze w Wapienicy. Nie przyszło mi do głowy, ze trzy lata później, w deszczowy jesienny dzień znajdę się na ulicy. Tak zaczyna się moja przygoda (czyt. praca) ze streetworkingiem.
7.10.2011r. Jest zimno, pada deszcz. Place i ulice są puste. Postanawiamy więc z Robertem, że odwiedzimy rodziny naszych dzieciaków. Jest to dobra okazja, aby przedstawić się rodzicom i zapoznać z chłopakami, dziewczynami. Miło, ze ich nastawienie względem mnie jest pozytywne. Z entuzjazmem słuchają o nowych projektach. To dobrze, czas działać!

Początki pracy na ulicy bywają różne, ale jak już człowiek "zaskoczy", to akcja nabiera tempa. Okres jesienno-zimowy to trudny czas, szczególnie, że w samej dzielnicy nie ma zbyt wielu miejsc, do których można by się udać, choćby po to, by napić się ciepłej herbaty. To w tym czasie wychodzi na jaw cała prawda o naszej odporności. Proszę pamiętajcie o naszych streetworkerach na bytomskim Bobrku, coby zdrowie i dobre humory im dopisywały!
Monia Cieślar


poniedziałek, 10 października 2011

U sąsiadów w Gliwicach

Pojechaliśmy wczoraj do Gliwic, gdzie na zaproszenie Parafii ewangelickiej, mogliśmy podzielić się swoimi doświadczeniami z pracy na Bobrku. Wystawa dotarła tam już kilka dni wcześniej, by mogli ją obejrzeć nauczyciele ze szkół Ewangelickiego Towarzystwa Edukacyjnego oraz parafianie podczas spotkań tygodniowych.Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem zaangażowania  proboszcza i wikariusza w organizację wystawy.
Podczas niedzielnego spotkania przedstawiliśmy ideę projektu, opowiedzieliśmy kim są nasi podopieczni, z jakimi problemami borykają się na co dzień oraz w jaki sposób staramy się im pomóc. Celowo piszę "staramy", bo nie zawsze pomoc ta jest zupełna i satysfakcjonująca obie strony. Mówiliśmy o okolicznościach powstawania zdjęć, zaangażowaniu dzieci oraz reakcjach osób, które już widziały zdjęcia. Podzieliliśmy się również cząstką naszych planów na przyszłość, a chodzi tu przede wszystkim o nowe projekty w 2012r, ciekawy plan zajęć podczas wakacji zimowych i letnich, współpracę z jednostkami samorządowymi, znalezienie wolontariuszy, którzy będą pełnić regularne dyżury streetworkerskie na Bobrku pod okiem przeszkolonych pedagogów. Powiedzieliśmy w jaki sposób zdobywamy wsparcie materialne na bieżącą działalność i jak ważne są nawet najmniejsze przejawy zainteresowania (choć zdajemy sobie sprawę, że nie zawsze w porę je dostrzegamy) młodymi ludźmi z Bobrka ze strony innych ludzi. Przybliżyliśmy strukturę, w ramach której pracujemy, bo uważamy, że dzięki temu możemy skutecznie działać. Dla przypomnienia napiszę, że jako streetworkerzy Centrum Misji i Ewangelizacji  funkcjonujemy w oparciu o partnerstwo z Parafią Ewangelicko-Augsburską w Bytomiu Miechowicach oraz Fundacją Wspólna Droga-United Way Polska. Projekt natomiast jest realizowany dzięki dotacji Światowej Federacji Luterańskiej.
Podczas spotkania odpowiadaliśmy na liczne pytania ze strony uczestników, wymienialiśmy się doświadczeniami (tymi pozytywnymi i negatywnymi) przebywania po zmroku (i nie tylko) w niebezpiecznych częściach naszych miast. To był dla nas naprawdę cenny czas. Dziękujemy Gliwiczanom za gościnę!
Przygotowanie się do tego spotkania, wskazało nam jednocześnie na wiele spraw, którymi trzeba się zająć, przepracować, zaplanować oraz oddać Bogu. I tutaj pozostaje mi napisać już tylko Amin (Amen), jak to mawia nasza córeczka.
Monika Cieślar

piątek, 7 października 2011

OZME zamiast Monster JAM


            Jest piątek wieczorem, wróciłem właśnie z Wisły, gdzie odwoziłem chłopaków na OZME. Mam nadzieję, że mają dobry czas. Ja pakuję się na jutro. Jedziemy na jeden dzień, więc nie trzeba dużo. Ruszamy o 6.30 więc idę spać. Wstaję parę minut po 5.00. Śniadanko, kawusia z dwóch łyżeczek sypanej, aromatycznej kawy i mogę iść. Jedziemy busem z Domu Pomocy Społecznej, Ewangelickiego Domu 0pieki „Ostoja Pokoju”. Punkt 6.30 jestem na Bobrku. Jedziemy do Wisły nie do Wrocławia. Wszyscy się zgodzili i nikt nie zrezygnował. Rozmawiam jeszcze z matką jednego z chłopków, który jedzie ze mną pierwszy raz. Wsiadamy i ruszamy w drogę. Przed nami około 2h jazdy. Klimat jazdy jest niesamowity. Są wygłupy, śmiechy, najważniejsze, że jedziemy. Nie ważne gdzie. Jest przed 9.00. Otrzymujemy wejściówki na imprezę. Wieszamy zdjęcia z chłopakami. Nocy nie mieli za spokojnej w szkole spało 400 osób). Wracamy na rynek, gdzie można oglądać stare zabytkowe samochody a także 18 batalion powietrzno-desantowy z Bielska- Białej. Potrzymać broń, wsiąść do wozu opancerzonego czy obejrzeć spadochron- to dla chłopaków wielka atrakcja. Postanawiamy przyjąć pomysł i zapisać się na turniej piłki halowej o puchar Ogólnopolskiego Duszpasterza Młodzieży. Turniej jest o 14.00. Przed 12.00 jedziemy na obiad. Pizza smakuje nieźle. Byliśmy atrakcją lokalu dla tubylców, a ja uważam, że nasze zachowanie było super! Po 13.00 wracamy na halę. Jacyś młodzi chłopcy na rowerkach zaczęli nas zaczepiać. Nie wiedzą, co zrobili i kogo zaczepili. Sytuacja miała miejsce w szkole. My byliśmy w środku, a oni nie. Dzieliła nas tylko szyba i to może dzięki niej, było tak bezpiecznie, że można było się słownie obrzucać błotem. Otwarto halę, konflikt przygasł, ale ja wiem, że wróci. Mamy piłki i jest czas na małą rozgrzewkę i trening. Gramy w sześciu(5+1 rezerwowy) i dwóch trenerów, A. i ja. K. jest kapitanem drużyny FC Bobrek. Wzrostowo i siłowo jesteśmy na samym końcu, ale wola walki jest ogromna. W losowaniu trafiamy na drużynę z Mikołowa. Porządne chłopy. Mecz trwa dwa razy po 7 minut. W pierwszej połowie jest 1: 0 dla Mikołowa. Mieliśmy kilka sytuacji na bramkę, lecz nie tym razem. Patrzę na trybuny i większość stoi i szaleje. Takiego meczu nie widzieliśmy dawno. Dawid z Goliatem, ale wygrał jednak ten drugi. Po meczu idziemy na rynek, gdzie ma miejsce happening i po 16.00 opuszczamy Wisłę. Jedziemy jeszcze do Skoczowa na basen i po 20.30 jesteśmy na Bobrku. Odwożę chłopków pod domy, na T. już czekają rodzice. Rozmawiamy chwilkę o wycieczce i synu. Żegnam się i jadę dalej. Ostatniego odwożę P. i wracam do domu. Dość wrażeń na dziś. Nie mam nawet sił zatankować samochodu, zrobię to jutro. Dziś mytu, ama i nyny.

czwartek, 6 października 2011

OZME w Wiśle


             W piątek o 14.00 dwójka chłopaków wsiada do mojego samochodu i wraz z żoną, wystawą fotograficzną jedziemy na Ogólnopolski Zjazd Młodzieży Ewangelickiej do Wisły.
Parę minut po 16.00 jesteśmy pod kinem Marzenie, gdzie mieści się biuro i rejestracja. Za kilka chwil chłopaki są zarejestrowani. Wystawa ląduje na zapleczu amfiteatru, gdzie jutro rano zostanie zawieszona. Idziemy do szkoły, gdzie młodzi ludzie będą nocować. Podobno gimnazjum na Karbiu jest ładniejsze... Jest parę minut po 17.00 i na mnie już czas. Jutro wyjazd do Wrocławia i muszę wracać. K. i K. będą pod opieką Magdy W., którą już znają z Dzięgielowa i obozu w Orkuszu. Żegnam się z piękną okolicą Wisły i jadę w stronę wiecznego światła (płomień na Bobrku). Do niedzieli chłopaki.

Ruszyła maszyna

Postanowiłam w wielkim skrócie napisać co nowego w projekcie, patrząc z perspektywy koordynatora. Praca na bytomskim Bobrku od września nabrała nowego tempa. Mamy swoją pierwszą, oficjalną WOLONTARIUSZKĘ! Kasia pochodzi ze Skoczowa, jest absolwentką pedagogiki resocjalizacyjnej z elementami profilaktyki w Kolegium Nauczycielskim w Bielsku-Białej. Od października kontynuuje studia z zakresu pedagogiki resocjalizacyjnej z penitencjarystyką w GWSP w Mysłowicach.Jutro rozpoczyna swój wolontariat na Bobrku! Wrzesień okazał się być niezwykle udanym miesiącem pracy, bo w całym zwątpieniu, że niewielu nas na Bobrku, poznaliśmy Natalię z Tarnowskich Gór, która już niedługo będzie naszą wolontariuszką. Dziewczyny szkolą się z pedagogiki ulicy w Warszawie, pod surowym okiem Tomka Szczepańskiego i Andrzeja Orłowskiego z Ogólnopolskiej Sieci Organizacji Streetworkerskich OSOS (ubiegamy się o członkostwo w sieci). Jestem pewna, że zdobędą gruntowne przygotowanie do pracy z dzieciakami.
W tzw.międzyczasie wystawa "Opowiem Ci o moim Bobrku" była w Warszawie w ramach Pawilonu Wolontariatu, na Bobrku podczas Święta Mieszkańców Bobrka, w Miechowicach podczas otwarcia Szlaku Matki Ewy oraz w Wiśle na Ogólnopolskim Zjeździe Młodzieży Ewangelickiej. Efekty tych podróży niestety są coraz bardziej widoczne, zdjęcia się niszczą, pleksa pęka, stąd w każdym kolejnym miejscu można oglądać mniej fotografii. Aktualnie wystawa jest do obejrzenia na Parafii ewangelickiej w Gliwicach. Zapraszamy wszystkich na niedzielę, gdzie wieczorem o g.18.00 będziemy opowiadać o swojej pracy na Bobrku.
Pod koniec października ruszamy z warsztatami kulinarnymi, postanowiliśmy nieco opóźnić start tego działania z uwagi na piękną pogodę, jaką jeszcze mamy i z której się bardzo cieszymy. Gdy świeci słońce, dzieciaki nie mają ochoty siedzieć w budynku, ale kiedy nastanie już wieczna zima, pojawią się znane problemy: dokąd pójść, zagrzać się itp. Wtedy będziemy siedzieć w kuchni i warzyć...po śląsku...Jeżeli wśród czytelników tego bloga jest ktoś, kto lubi i umie gotować, ma swój sprawdzony przepis na jakieś danie z kuchni śląskiej, to napiszcie. Mamy jeszcze wolne miejsca dla prowadzących warsztaty!
I ostatnia informacja na dziś. 20 października wybieramy się na konferencję streetworkerską do stolicy. Myślę, że to będzie świetny czas na spotkanie starych znajomych, wymianę doświadczeń i planowanie wspólnych działań. I znów prośba. Jeżeli ktoś z Was, byłby zainteresowany udziałem w konferencji, a jeszcze o niej nie wie, zachęcam do zajrzenia tutaj
Miłego dnia.
Monia Cieślar

wtorek, 4 października 2011

Herkules, film dokumentalny o bytomskim chłopcu

Krzyś Sawczuk ma 12 lat. Wyraźnie utyka na jedną nogę - to wynik porażenia mózgowego. Chłopiec mieszka z rodzicami i babcią w bytomskim Bobrku - najuboższej dzielnicy miasta. Wielu tamtejszych mieszkańców od dawna nie ma pracy. Bezrobotni od lat są także rodzice Krzysia. Ojciec nazywa syna "Herkulesem" i surowo wychowuje. Uważa, że zakazami i nakazami uchroni go przed stoczeniem się na dno. Krzyś jest pracowity i posłuszny, kocha rodziców. Dobrze zna realia życia w Bobrku: wie, czym jest bieda, docenia wartość pieniądza. Sam też próbuje zarabiać i pomagać rodzicom - zanosi do skupu zebrany przez ojca złom, zbiera węgiel na hałdach. Rozlicza się z każdej zarobionej złotówki. Pytany o swoją przyszłość, mówi, że nie chce iść w ślady ojca. Trudno jednak przewidzieć, jak potoczą się jego losy.
Polska, 2004
czas 40 min.
reż.: Lidia Duda

emisja w TVP 2: Środa 19:25 ZAPRASZAM!


Dziś Krzysiek ma 18 lat. Widuję go dość często na podwórkach. Rozmawialiśmy kilka razy.