wtorek, 28 czerwca 2011

Wystawa na Bobrku? Niemożliwe! A jednak.

Dziś od rana zamieszanie. Wczoraj składałem antyramy do północy i odkryłem, że kilka z nich zostało zniszczonych w czasie przesyłki. Reklamacji nie będzie, bo nikt tego wcześniej nie zauważył. Na szczęście uszkodzenia nie są takie poważne. Kilka rogów plexi jest wyszczerbionych. Po 11.00 pojechałem na Bobrek rozplanować rozmieszczenie zdjęć. Byłem sam, gdy pojawili się N. i K. Tylko oni nie pojechali na basen do Centrum. Są dwie możliwości wejścia na basen: jedna pod płotem/dziurą lub bilet za 3zł. Słońce miło przygrzewa mi plecy, a ściana Kościoła bezproblemowo poddaje się moim mocowaniom.
Jest już przed 12.00, a muszę jeszcze załatwić ekipę na Ligę Światową na czwartek. Idę do człowieka, który, mam nadzieję, mi to bezproblemowo pomoże zorganizować. Po rozmowie i wyjaśnieniu, o co come on, podejmuje się zorganizowania ekipy ze starszych chłopaków, których znam. Jest po 12.30, a ja chcę jeszcze spakować wystawę i zjeść obiad, zanim tu wrócę. Jest już po 13.30 gdy ostatnie antyramy trafiają do mojego bagażnika, a moje myśli już są przy wystawie. Jak będzie? Kto przyjdzie? Będzie padał deszcz? Te i wiele innych myśli towarzysz mi przy rozwieszaniu. Okazało się również, że nocne montowanie i składanie antyram ma swoje minusy. Kilka muszę obrócić, gdyż są źle włożone.
Powoli pojawiają się dzieciaki, mnóstwo dzieciaków, a większość z nich to dziewczyny. Towarzyszą mi i pomagają wieszać zdjęcia. Udaje mi się rozplanować ponad dwadzieścia zdjęć. Dla części z nich zabrakło miejsca na drewnianej ścianie świątyni. Nie szkodzi. Nie będę się stresował czymś, czego i tak nie przeskoczę. Trudno. Nagle słyszę jakieś walenie i dudnienie. Patrzę na dzieciaki i rozglądam się wkoło, ale raczej wszystkie są. Zerkam do środka, ale w środku nie ma nikogo. A dudnienie ciągle słychać. Dzieciaki twierdzą, że w tym kościele straszy. Pierwszy raz słyszę, by ktoś mówił, że w kościołach straszy, rzekłem. -Jak to, Uno (Uno=ja) nie wie? Tam straszy. Coś dudni i wali w ściany, a Emilka słyszała, jak coś mówiło: podejdź tu. Gęsia skórka pojawia się na rękach kilkorga dzieci obok mnie. -Aaa Pana, w środku jest zdechły dzik, jak Boga kocham. Nie kłamię. Ktoś mówi, że to nie prawda, a poza tym to jest Una (czyli mój) kościółek. Opowiadam troszkę o kościółku i kim jestem, ale duch jest nadal obecny.
Dudnienie nie słabnie. Odwracam się do rozbitego okna i wołam: Proszę opuścić budynek, bo zadzwonię po policję. Nagle duchy ucichły, a resztki stalowej konstrukcji w piwnicy zostały na chwilę ocalone. Pewnie, gdy piszę ten wpis, demony wróciły i znów straszą. Walka ze złem nie jest czymś łatwym. Idąc do auta, zauważam osoby, które mi się przyglądają. Przypuszczam, że między nimi jest niejeden upiór. Po 15.00 schodzą się pierwsze osoby. Czas mija szybko i intensywnie, a bateria aparatu nie wytrzymuje ilości robionych zdjęć przez dzieci i w końcu pada. Pani Krysia przychodzi obejrzeć wystawę jeszcze raz.
Rozmawiamy i otrzymuję propozycję, by jutro wystawić wystawę w innym miejscu. Także na ul. Stalowej, tyle, że może zobaczą ją inne osoby. Może to miejsce straszy i niektórzy się wstydzą podejść, zobaczyć? Zgadzam się. Umawiamy się, że zdjęcia zostawię w domu Pani Krysi. Będzie mniej wożenia i ładownia, co nie służy ani antyramom ani mnie. Po 18.00 zwijam swój kramik, a za pomocników mam kilkunastu bobrkowskich krasnoludków. Dwie minuty i wystawy nie ma. Jeszcze spotkanie w sprawie wyjazdu na mecze i po 19.30 jestem na swoich śmieciach.

PS. Aha, z „atrakcji”, jakie pojawiły się dzisiaj na Bobrku, oprócz wystawy, była jeszcze jedna. Palił się domeczek, czyli pustostan na teranie byłej huty. Zdjęcie poniżej.
zdj. Ewa Szymczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz