środa, 23 marca 2011

21 marca 2011r.


Jestem jak zawsze na placu zabaw. Pogoda, która jeszcze dwa dni temu sprawiła nam takiego psikusa, dziś rozgrzewa nas promieniami Słońca. Zaiste piękny jest ten pierwszy dzień wiosny, a okolica nad wyraz malownicza. Dziś prawie wszyscy są dużo wcześniej, bo szkoły porobiły jakiś dzień patrona, a tak poza tym, jest dzień wagarowicza. Niektórzy chłopcy podtrzymują tę tradycję. Pamiętam jak dziś, że kilkanaście lat temu sam dbałem o rozwój tej tradycji i nawet z kolegami ją urozmaicaliśmy. W podstawówce pojechałem z dwiema koleżankami na stopa do Katowic, co uważam za wyczyn, a w szkole zawodowej poszliśmy się kąpać nad rzekę Wisłę. Ech, to były czasy! Dziś wszyscy chcą ogniska, mimo błota i tego, że tak naprawdę nic nie mamy. Ustaliliśmy grafik. Do 15.30 gramy w olimpiadę i w pańdziolinę, a potem robimy ognisko. Czas na boisku nie był tylko czasem gry, ale także został wypełniony opowieściami, co kto dzisiaj robił i jak spędził to dopołudnie. Gdy minęło kilka minut po 15.30 ruszyliśmy w stronę powoli zachodzącego słońca. W parku podzieliśmy się na dwie grupy: jedna odpowiedzialna za zaopatrzenie, a druga za przygotowanie ogniska i nazbieranie drzewa. Gdy wracaliśmy ze sklepu, ku mojemu zdziwieniu ogień płonął już na dobre. Myślałem, że chłopaki nie dogadają się i nie uda im się tego zrobić tak szybko. Gdy rozdzieliliśmy się, to nas nie było jakieś 15-20 minut i oni także jeszcze musieli dojść na miejsce. Punkt, jaki wybraliśmy ostatnio wracając z placu zabaw, to hołda, która za kilka tygodni zniknie. Trwają na niej intensywne prace. Na szczęście został jeszcze spory kawałek i mnóstwo suchego drewna. Było nas dziewięcioro, ale po chwili doszedł do nas J. Nie tracąc czasu zabraliśmy się za pieczenie. Tępo i szybkość, z jakim upiekli i zjedli kiełbaski, zdziwiła mnie. Dwa bochenki chleba, ale zamiast ryb, duże kiełbaski smakowały wszystkim. Oczywiście była walka o dwie ostatnie kiełbasy, ale tym razem nie było żadnych ofiar. Posiedzieliśmy, powygłupialiśmy się i na koniec zgasiliśmy dopalające się ognisko. Droga powrotna była cięższa, nie tylko z powodu pełnych brzuchów, ale także trudno było się nam rozejść.
W drodze powrotnej chłopcy wpadli na pomysł zagrania w chowanego z piłką. Dziwna gra, ale ubaw był po pachy. Ten, kto szuka, musi najpierw zajść po wykopaną piłkę, a uczestnicy w tym czasie się chowają. Gdy złapie piłkę, musi wrócić do miejsca skąd została wykopana tyłem i nie patrząc. Miejscem zaklepywania jest piłka. Jeśli ktoś z chowających się zdąży dobiec do piłki, może znów ją wykopać. I tak graliśmy do 18.00. Wróciłem do domu szczęśliwy, że udało nam się zorganizować nasze pierwsze ognisko i to bez noża ani gazety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz