poniedziałek, 13 grudnia 2010

10 grudnia 2010r.


            Idę na piechotę. Jest śnieżyca i przez to korek, a ja nie chcę się spóźnić. Docieram na Karb, jest po 15.00. Za chwilę mam autobus nr 39 z Centrum na Bobrek. Czekam do 15.30 i jak nie dotrę, to idę z buta. Wszędzie mnóstwo śniegu i błota. Parę minut przed wyznaczonym czasem przeze mnie, dociera 39 i jadę. Zastanawiam się nad tym, jakie to będzie wyjście? Osiem osób na raz w jednym miejscu, może być ciekawie. Chcę dać nam szansę, jako grupie i zobaczyć, czy możemy gdzieś razem wychodzić. Tak, to jest mały eksperyment. Docieram na miejsce zbiórki i pierwsze osoby już są. Za dziesięć minut 16.00 są już wszyscy. Sprawdzam legitymacje i zgody. Jedziemy tramwajem do Centrum i parę minut po 16.00 jesteśmy w Agorze. Decydujemy się, mając jeszcze ponad godzinę do seansu, pójść do salonu gier, bo większość tu jeszcze nie była. Kręgle i bilard to wg mnie najlepsze atrakcje tutaj. Gry video i zręcznościowe kosztują majątek, ale wpadły głęboko w oko chłopcom. Idziemy coś zjeść, z czterech restauracji wybrali kanapki z kurczakiem. Odebraliśmy bilety i po zakupie napojów z popcornem, weszliśmy do sali. Usiedliśmy na samej górze w ostatnim rzędzie. Ostatnie prośby z mojej strony o dobre zachowanie i życzę wszystkim dobrego seansu. Film ciągnie się jak krew z nosa. Akcja jest, ale wątki dialogów rozbudowane są na maxa. Przez to film robi się nudny, może nie dla mnie, ale dla chłopków. Zaczynają się wygłupy. Ktoś rzuci popcornem, zaklnie czy puści „gaza”. Moje upomnienia nie odnoszą rezultatu. Jest chwila spokoju, ale to jest tylko chwila. Ktoś wreszcie zwraca na to zachowanie uwagę, oprócz mnie. Pierwsze zdanie, jakie słyszę: to gdzie jest opiekun! Wstaję i dostaję opieprz! Chłopaki milczą, a cała złość tej pani, skierowana jest na mnie. Po seansie podchodzę i zaczynam rozmowę, jak się okazuje z panią pedagog. Dostaję receptę: porozmawiać z chłopcami o ich zachowaniu! Wow, jestem zaskoczony. Proszę ją, by następnym razem zareagowała szybciej i gdy to nie odnosi skutku wezwała ochronę. Po to jest w kinie, by rozwiązywać takie sytuacje. A jak nas wyrzucą, będę miał dodatkowy materiał do rozmów. „Proszę pana, to są dzieci, chcą oglądać, a pana rolą jest ich pilnować”. Zgadzam się, tylko moja praca od pani różni się tym, że pani jest w szkole i jeśli uczeń robi ciągłe problemy, to odsyła się go do innej placówki lub używa innych metod. Ja na ulicy, gdy zwracam uwagę i chcę porozmawiać, słyszę „wypierdalaj stąd frajerze”, bo tu, na ulicy, nic im nie grozi i nikt ich niczym nie zaszantażuje, zastrasza, tu czują się „wolni” i mówią, co myślą, czują. W szkole, tylko niektórzy nie liczą się z konsekwencjami. Placówka a ulica to są dwa inne światy. Żegnam się i bardziej z poczucia wychowania niż z poczucia winy, przepraszam za ich zachowanie. Co za paradoks! Są długie schody na dół i mam czas przemyśleć swoją reakcję. Mówię sam do siebie cytat z filmu „Dni futbolu”: światło jest we mnie, światło jest we mnie. Czy chcecie o czymś ze mną porozmawiać? Jestem wkurzony, bo dostaje mi się za was! Milczenie. Po chwili jeden na drugiego zwalają, co kto zrobił. Ten, który był najbardziej spokojny, mówi, że on tylko pierdział, ale się nie śmiał;). Próbują mnie rozbawić i niektórym się to udaje. Mówię, że jestem zawiedziony ich zachowaniem. Nie wiem, co mogą zrobić, ale będą musieli się naprawdę postarać, by namówić mnie do wyjścia gdziekolwiek. Dziś zobaczyłem, że jeśli ja dostaję ochrzan, oni się zmieniają. Kiedy to na nich spada, staja się agresywni. Chyba im na mnie zależy, przynajmniej niektórym. Jedno wiem, że jako grupa nie jesteśmy gotowi gdzieś wyjść na dłużej. Dotarliśmy na Bobrek. Jest 20.20 i najbliższy autobus mam za godzinę. Przechodzę z nimi na ty i chcę nadal pracować jak równy człowiek z równym człowiekiem. W. mówi, że forma Pan nie jest dla niego wyrazem szacunku, ale, że ktoś nad nim panuje i dlatego się buntuje. Robert mu pasuje lepiej. Czas zacząć wprowadzać normy każdego z nas do grupy, ale to od poniedziałku, dziś jestem zmęczony,  przede mną jeszcze szmat drogi do domu, a myśli i obrazy pędzące w mojej głowie są moimi towarzyszami więc nie jestem sam.

piątek, 10 grudnia 2010

8 grudnia 2010r.

            Jestem po 12.00 na Bobrku. Kieruję swoje kroki do szkoły podstawowej nr 16, gdzie (mam nadzieję) dziś będziemy mieć zajęcia na hali sportowej. Umowy jeszcze nie zdążyliśmy podpisać. Za pośrednictwem bloga, zgłosił się do mnie sponsor, który chce opłacić nasz pobyt w tym miejscu. Jeszcze raz w swoim imieniu, a także w imieniu dzieci, dziękuję. Po kilku minutach jestem u pani dyrektor. Opisuję sytuację (osoba odpowiedzialna za umowy po naszej str. jest na L4) i naszą chęć, by korzystać z hali. Umowa nie zając, nie ucieknie. Rozmawiamy o finansach lub raczej o ich brakach. Czy to OPP, czy stowarzyszenie a nawet budżetówka, problemy są wszędzie. Także w tej szkole. Brakuje pomocy naukowych wszelkiej maści oraz sprzętu. Szkoda, bo ta szkoła jest jedyną szkołą rejonową na Bobrku, a jeśli nie będziemy inwestowali także w dzieciaki, to zmiany będą, ale na gorsze. Idę z panią z sekretariatu do wuefisty, miłego pana K. Oprowadza mnie po obiekcie, tłumaczy, co i jak oraz gdzie. No to wszystko gra! Żegnam się, mam jeszcze godzinę do 14.30 i idę do rodziców kilku chłopców, z którymi nie udało mi się skontaktować. Po wizycie w jednym z domów, spotykam K. i K. Idziemy już razem, po B. Zauważam, że K. nie ma torby, siatki, niczego. Okazuje się, że nie ma obuwia sportowego (tenisówek rozmiar 41). Będzie grał na boso. Choć widzę, że go to krępuje, to mimo to cieszy się na zajęcia. Postanawia się tym nie przejmować. Ja z kolei mam tę sytuację w pamięci. Od 14.20 jesteśmy w środku. Mamy dwie piłki do kosza i jedną do „zbijaka”. Jest nas pięcioro. Zaraz będzie dzwonek na przerwę i jeszcze czworo chłopaków do nas dojdzie. Sala jest niezła, ale jednej rzeczy nie umiem pojąć: czemu na sali gimnastycznej nie można grać w piłkę nożną? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Gramy na rozgrzewkę w „zbijaka”. Dwie drużyny nawzajem się zbijają, aż zostanie jeden. Gramy w kosza, na tę okazję obniżamy kosze. Zaczynają się pierwsze spięcia. Temu się nie chce, ten jest słaby, a trzeci nie gra z frajerami. Zaczynamy rozmowę. Słaby będzie grał, ale nie będzie się wysilał, bo jest trochę chory. Trzeci zmienia drużynę, bo w pierwszej mu nie podawali. Tam są drzwi, jeśli ci się nie chce dzisiaj, nie musisz tu z nami być, przyjć następnym razem. Tu nikt nie jest na siłę. Marudzi i zaczyna się przeklinanie i złość do mnie. Czekam aż skończy. Pytam się czy nadal chce z nami być? Tak. Ok, ale nie chcę już słyszeć, że mu się nie chce, jeśli nadal chce się tak zachowywać, to może od razu wyjść, bo ja się na takie zachowanie nie zgadzam. Zmieniamy skład. Pierwszy mecz kończy się wynikiem 18:20. Robimy małą przerwę i gramy w piłkarzyki, które stoją we wnęce. Drugiego mecza nie udaje nam się dokończyć. Gramy jeszcze w „31” oraz w dwa ognie. Kończymy kilkanaście minut przed czasem. Zbieramy się w szatni i proszę o otwarte uwagi do zajęć. Kilka osób jest zadowolonych i chcą by ci, co nie maja zamiaru grać, nie przychodzili. Reszta się zgadza. Ja obiecuję przygotować plan zajęć. Jedną godzinę będziemy grać, a w drugą zrobimy coś innego, a już moja w tym głowa, by było to ciekawe. Wiem, że muszę z kilkoma porozmawiać na osobności, bo sygnały są na tyle silne, że nie powinienem ich lekceważyć. To był dzień pełen wrażeń. Rozdaję zgody na udział w zajęciach i wyjście do kina w piątek. Harry Potter rządzi!

wtorek, 7 grudnia 2010

6 grudnia 2010r.


            Jestem na Bobrku po 14.00. Od razu spotykam A., który wraca ze szkoły. Rozmawiamy o tym jak to się dawno nie widzieliśmy. Za chwilę będzie wracał S., więc idziemy przed niego. Dziś A. nie może z nami być, bo ma ważne spotkanie. Ok, nie widzę problemu. Jest S. i razem idziemy zanieść plecak. Szkoła, to jest temat, który nas zajmuje. Z tego, co zrozumiałem, ciągle są w niej bijatyki i przepychanki. Jak to zostało powiedziane: jedna baba na korytarzu nie upilnuje wszystkich! Wracamy na plac zabaw. Pusto i cicho. Decydujemy się pojechać do AGORY. Jesteśmy w dwójkę, bo nikt inny nie przyszedł. Dzwonię do B., ale jakaś dziewczyna odpowiada, że to już nie jego numer. Jedziemy banką, jest okazja porozmawiać. Chłopak mam ambicje i chce się uczyć. Moje zadanie to wsparcie i motywowanie go do dalszej nauki i pracy. Wysiadamy i przebijamy się przez śniegowo-wodną bryję. Płacimy za bilard i zaczynamy grać. Nie mija 20 minut a pojawiają się chłopaki. Cała czwórka z pełnymi kieszeniami cukierków. Dziś Mikołaja i w AGORZE można go spotkać oraz coś dostać. Witamy się i zdziwieni, że my tutaj i tylko w dwójkę. Kto nie przychodzi na miejsce zbiórki, sam jest sobie winien, mówię, ale nie widzę przeszkód, by do nas dołączyli. Zostało nam 40 minut gry. W tym czasie przyszło kilkoro dzieci z Bobrka, w tym grupka z czteroletnią dziewczynką. Same. Gdy patrzyłem, jak stoją przy bilardzie z tą małą, której tylko wyciągniętą głowę widać, byłem poruszony. W sumie, jakbym miał się opiekować rodzeństwem w zimie, to też bym tu był. Za oknem śnieżyca, a ja mam wrażenie, że przewinął się tu cały Bobrek! Pod koniec naszego turnieju(graliśmy po dwóch w trzech drużynach) przyszedł do mnie młody chłopak po pięć złotych. Po krótkiej rozmowie, nie dałem mu. Chciał na gry. Podziwiam jego odwagę, bo przy wszystkich mnie oto poprosił. Coś czuję, że AGORA będzie miejscem spotkań młodych ludzi, a co za tym idzie, wymuszeń, kradzieży, przemocy a może nawet prostytucji dziecięcej. To jest ciemna strona galerii. Nie mam złudzeń. Na koniec, usiedliśmy i rozdałem słodycze, które dostałem z parafii oraz własne. Wszyscy chcą przyjść na salę gimnastyczną w środę o 14.30. To będzie wielki dzień, bo wreszcie mamy miejsce spotkań, ale czy będzie tak atrakcyjne jak AGORA? To jest moje zadanie.