poniedziałek, 11 października 2010

8 października 2010r.

W pełni sił, zmotywowany zarzucam swój plecak. Czuję się jak nowo narodzony, zresetowany, nieprzymulony czy jak ktoś woli nagrzany. Pogoda jest piękna. Wsiadam w moją brykę i jadę na Bobrek, dzielnicę cudów, znikających wraków samochodów, dobrych ludzi i pięknych osiedli robotniczych. Jadę właśnie koło zabytkowej siłowni, która zawsze mnie kusi, by ją kiedyś zwiedzić. Parkuję na placyku, który jest przy zabytkowym osiedlu robotniczym. Dziś, chciałbym zagrać w jakąś szpilę. Może być kosz, ale znając lepiej moją grupę, to raczej fussball. Wszyscy prawie w komplecie spotykam się już na boisku. Nie marnujemy ostatnich promieni jesiennego słońca i po ustaleniu składów rozgrywamy naszego pierwszego grupowego szpila. Dawno się tak dobrze nie bawiłem. Strat w ludziach nie było, ale już w obuwiu tak. Minusem mojej gry w jednej z drużyn, jest to, że nie byłem w drugiej . Konflikty, które się pojawiły staraliśmy się rozwiązać na miejscu, co nie było czasami łatwe. Dziesięć osób może zrobić niezły młyn. Miałem kilka indywidualnych rozmów, np. zaproszono mnie na urodziny, co prawda nie zapraszającego, ale liczy się gest. Po meczu, który trwał 40 minut, kilka osób udało się do sklepu. My graliśmy w jakieś dziwne gry z piłką, których nazw nie pamiętam. Była okazja przyjrzeć się dynamice grupy bez udziału starszych (poszli do sklepu w trókę). Tak streetworking dziś był w użyciu. Po 30 minutach wróciła reszta i zdecydowaliśmy się na zmianę przestrzeni oraz zmianę gry. Udaliśmy się do pobliskiego parku nr 2. Kiedyś to pewnie był piękny park, dziś jest tylko cieniem cienia, …ale miejsce do zabawy w "Policjantów i Złodziei" wymarzone. Kolejny raz dobieramy się w drużyny. Nikt nie chce być kapitanem policjantów. Już chciałem się zdecydować, ale ktoś się jednak uprzedził. Chyba też nie chciał marnować coraz słabszych promieni słonecznych. Gramy dwa razy. W tej dżungli, jak mówił K. „to gówno widać” i ma rację. Po zabawie zbieramy się przy wywróconej akcji(cud, że tam jeszcze leży) i umawiamy się na wtorek. Wcześniej? Niestety mnie nie ma. W niedzielę też? Przykro mi. A w poniedziałek? Dopiero we wtorek. Ustalamy, kto nie ma legitymacji i umawiamy się na sesję zdjęciową, pod białym murem we wtorek, by mogli wyrobić sobie legitymację. Decyduję się, że pomogę im zdobyć zdjęcia, ale wyrobić muszą sami. Jest to warunek, by mogli gdzieś później pojechać. Okazuje się, że znikły ciastka, które schowali na czas gry. Podejrzenia padają na trzy osoby, które musiały pójść wcześniej do domu, ale nie jestem tego pewien. Mógł je zabrać prawie każdy z nich a jak nie oni, to ktoś inny. Jedno jest pewne dla mnie, Bobrek jest dzielnicą cudów. Nawet ciastka tu znikają…!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz