piątek, 8 października 2010

1 października 2010r.

Za nami udane wyjście do kina. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Po sześć osób. Pierwsze wyjście miało miejsce w piątek. Spotkaliśmy się o 13.00 przed pustostanem. Warunki pogodowe były nie najlepsze do środy. Nie miałem okazji się z nimi spotkać, choć próbowałem. Jest nas już trzech i idziemy załatwiać zgody od rodziców. Mam możliwość zobaczyć gdzie mieszkają i poznać rodziców/opiekunów. Pierwsza wizyta jest krótka. Wymieniamy parę zdań, mówię mamie K. z jakiej bajki jestem i dlaczego zabieram jej syna i inne dzieci do kina… pani przerywa mój wywód stwierdzeniem: to gdzie mam podpisać? Jeden jedzie już na pewno. Po drodze spotykam ekipę, z którą już się wstępnie umówiłem na sobotę. Daję im zgody, tłumaczę co i jak i odpowiadam na parę pytań. Idziemy do kolejnej kamienicy. Chłopak mieszka na parterze, więc nie mam okazji zobaczyć piętra. Otwierają się drzwi i znika. Znów się otwierają i pojawia się z mamą. Kolejny raz opowiadam moją historię. Tu mój monolog zostaje przerwany jeszcze szybciej. Podpis, żegnam się i przypominam, że o 15.00 na Ratuszu. Pani się dziwnie krzywi i pyta się gdzie to jest…a koło piekarni, wszystko gra. Idziemy jeszcze po kolejną osobę. Kilkukrotne stukanie do drzwi pozostaje bez odpowiedzi. Trudno. Czekam jeszcze przy Żabce na dwie osoby, z którymi umówiłem się w środę, jak już wracałem do domu. Ale ich też nie ma. Przed 15.00 jestem na Ratuszu a tam gromadka dzieciaków. Każdy trzyma w ręku zgodę. Jedni mają pismo, które przygotowałem, a inni odręcznie napisane zgody od rodziców. Wszyscy mają wielkie oczy i chcą bardzo jechać. Tylko jeden, który wybiera się na mecz Polonii Bytom z Widzewem o g.17.00, przygląda się jak rozwiążę tę sytuację. Nie mogą jechać, bo ja nie będę tak pracował. Umówiłem się z tymi osobami i tylko z nimi pojadę. Dzisiaj i jutro nie pojadą, ale mogą przyjść na następne spotkanie w tygodniu, byśmy mogli się poznać. Chcą ze mną iść do rodziców i potwierdzić oryginalność pisma, bo myślą, że im nie wierzę. Rozwiewam ich wątpliwości i mówię jeszcze raz, że ja nie pracuję w ten sposób i nie zabieram dzieci, których nie znam w ogóle. W głębi duszy wiem, że pasują do profilu moich działań, ale jeśli pozwolę jednym, to się już nigdy nie odpędzę od dzieciaków. Jest to normalna reakcja. Chłopcy się chwalą w szkole czy na podwórku, że idą z Panem do kina i ci, którzy widzą, że ktoś zabiera tych, co nikt inny nie zabiera, też widzą szansę dla siebie. Ale nie dzisiaj i nie na pięć minut przed wyjazdem. Żegnam się z wszystkimi, którzy zostają i przypominam im, by przyszli w ciągu tygodnia, a z resztą grupy wsiadamy do nadjeżdżającej 5 do Zabrza. Po wielu innych przygodach tego dnia sjedzie nas w końcu pięciu. Przed 16.00 jesteśmy już w Multikinie. Z dwóch filmów wybierają Karate Kid, choć ten drugi był w 3D i chyba z ciekawą animacją. Przegrał za tytuł „Żółwik Sammy w 50 lat dookoła świata”. Kupujemy popcorn i litrową kolę i…po 140 minutach wychodzimy. Spytasz: hej, co tak długo? Wystarczy, że film się rozpocznie bez dźwięku a obsługa zauważy po kilku minutach i puści film od początku…z reklamami i zwiastunami. Mamy 40 minutowe spóźnienie. Jesteśmy parę minut za późno i musimy czekać kolejne 20 minut na przystanku. Szybka decyzja i jesteśmy w Mc Donald’s. Zamawiamy na wynos. Kilka osób przygląda się nam w tak, że nie sposób zauważyć, a nie oszukujmy, się rzucaliśmy się w oczy. Odbieramy dwie duże torby papierowe i znikamy. Zdążyliśmy jeszcze skonsumować ich zawartość na przystanku. Szumiąc i skrzypiąc nadjeżdża nasze wybawienie. Kolejne kilka minut i żegnamy się na Bobrku. Jest parę minut przed 20.00. Proponowałem telefon do rodziców…ale to był głupi pomysł, bo nikt nie pamięta numeru telefonu… Nikt też nie dzwoni do mnie (mój nr był na pismach do rodziców). Zostałem sam. Moje ciało i mózg pracowały na najwyższych obrotach. Skupienie i uwaga jest wysoka. Przecież jest piątek, po robocie i na dodatek po pracy i jeszcze ten mecz i ta dzielnica. Szybka decyzja i wsiadam w bankę na Centrum. Zdążyłem przed kibicami przejść pod Dworcem na przystanek. Policja już jest na płycie dworca i czeka razem ze mną. Oni na kibiców, których chcą bezpiecznie odprowadzić, a ja na 623, które zawiezie mnie do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz