środa, 22 września 2010

22 września 2010r.

Skończyłem malować olbrzymie Domino, które przygotowuję na OZME w Chorzowie. Jest godzina 16.00. Zdecydowałem się pojechać na Bobrek. Idę między familokami i nikogo nie widzę. Wszystkich jakby gdzieś wcięło. Przed domami robotniczymi siedzą tylko dorośli i rozmawiając o sprawach dzisiejszych, piją kawę. Na ul. Pasteura spotykam znajomą twarz. Chłopak jest z kolegą, którego widzę pierwszy raz. Z nudów próbują załapać się na wycieczkę. Zabawa polega na tym, by złapać się naczepy Tira, który wyjeżdża z terenów byłej Huty Bobrek. Jest to jedna z ciekawszych zabaw. Nagle nadjeżdżają dwa Tiry, unosząc kurz i pył na wysokość dachów kamienic. Zerkam na tył naczep…żaden się jednak nie zaczepił. Za szybko jechali, a kierowcy znają teren i miejscowe zabawy. Pytam się o resztę. Decydujemy się ich poszukać. Idziemy w stronę boiska. Zahaczamy o parę bram. Spotykamy ich pod kamienicą. Idziemy grać. Znów przyjechałem samochodem, by być dłużej na dzielnicy. Ale to był błąd. Ostatnim razem miałem problem wyprosić ich z samochodu. Mieli fajną zabawę. Dziś udało mi się do tego nie dopuścić. Poprosiłem ich by odeszli od samochodu na kilka metrów, bo inaczej nie otworzę i nie wyjmę gier. Mówię: nie wiem, jak wy, ale ja ma czas dziś tylko do 18.30 a już po 17.00 i czas leci. Ten argument powoli by ich przekonał, ale przyszła kolejna ekipa, która zaproponowała inne rozwiązanie… kto wejdzie do auta ma w ryj i wpier…. Idąc już z grami rozmawialiśmy o tej sytuacji. Kilku namawiało mnie do użycia siły. Dziś zobaczyłem, jak działa spirala przemocy i jak jest wszechobecna w ich codziennym zachowaniu. To jest jedyny znany i działający sposób na rozwiązywanie konfliktowych sytuacji, jaki znają. Czasami wydaje mi się, że tylko takie znają! Jest problem- w mordę. Będzie ciekawie. Po grach rozchodzimy się. Część ekipy czai się i próbuje się ze mną bawić w chowanego. Idę, nie zważając na to w stronę auta. Gdy dochodzę do parkingu już tam są. Rozmawiamy chwilę i proponuję im wyjście do kina. Widzę wielką radość. Jest tylko jeden warunek- zgoda rodziców lub opiekunów. Umawiamy się wstępnie na piątek za tydzień, a poprzedzające dni zostawiam sobie na odwiedzenie domów oraz rozmowę z rodzicami i opiekunami. Będzie to czas, by wyjaśnić im, w czym mogą wziąć udział.

poniedziałek, 20 września 2010

20 września 2010r.

Dziś postanowiłem pojechać samochodem. Stary Golfik mnie nie zawiódł i odpalił za pierwszym razem. Jadę do WORD-u, ustalić egzamin praktyczny na kategorię C. Mając termin w kalendarzu(g. 7.00 rano), pojechałem na Bobrek. Przejeżdżając przez wiadukt, wiedziałem, że to będzie udany dzień. Zatrzymałem się na parkingu koło ul. Piecucha. Założyłem swój 10kg plecak pełen gier i udałem się w drogę. Zrobiłem rundkę i postanowiłem zostawić plecak w aucie. Nie te lata i nie ta kondycja. Spotkałem troje znajomych dzieci. Dostałem od nich piłkę do kosza. Podobno nie są w pełni sprawne. Mają nieszczelne wentyle i dlatego dostali je od nauczyciela ze szkoły. Jedną mam już ja. Kupiłem igłę i napompowałem w samochodzie i wcale nie jest dziurawa czy nieszczelna. Do gry podwórkowej jak znalazł. Po kilkunastu minutach spotkałem inne dzieciaki, albo raczej one mnie, koło boiska. Byłem bez sprzętu. Oni mieli bale. Zaproponowali mi meczyka, inaczej szpila. I od tego momentu wydarzenia potoczyły się lotem błyskawicy. Kurwowali na siebie ostro. Ja stoję w środku i próbuję ustalić wewnętrznie, co się stało przez te 15 sekund. Gdy już zaczyna mi świtać, że nie wiem, słowa pszeszły w czyn. Tłukli się i kopali jeden z drugim. MMA i Pudzian vs Butterbean przy tym, to było dno. Na ringu został tylko jeden agresywny zawodnik, atakujący ciągle jednego przeciwnika. Choć był bez szans, nie ustępował. Nie reagowałem. Wewnętrznie zastanawiałem się, co zrobić…byłem bliski interwencji, ale wiedziałem, że to nic nie da, bo swoją sprawiedliwość wymierzą sobie później, bez świadków. Nie wiem co gorsze, tu i teraz czy później? Wybrałem tu i teraz. Byłem ciekawy jak daleko się posuną przy dorosłym. I się zdziwiłem. Młody nie rezygnował. Choć leżał parę razy powalony, wstawał i atakował dalej. Krwi nie było. Łez mnóstwo. Po kilku minutach przekleństw, wyzwisk i plucia emocje opadły. Zaproponowałem dwóm młodym walczącym tak naprawdę o swoje dobre imię i honor, oraz pozycję w grupie, by poszli ze mną po gry do auta, bo z meczu chyba nici. Po następnych kilkunastu metrach, minione wydarzenia były echem, a po jednym przystanku banką, wszyscy byli znów jedną, kochającą się bandą dzieciaków. Byłem zdziwiony i zaszokowany zmianą. Jedną i teraz drugą. Wybuchem i spokojem. Dzięki wybuchowi, usłyszałem to, czego tak naprawdę może by mi nigdy nie powiedzieli o sobie i swoich rodzicach. Mogli przez chwilę nie udawać. Dzięki spokojowi, który przyszedł, mogłem się dowiedzieć, że chcą być strażakami, policjantami i górnikami. Po 30 minutach gry po raz pierwszy pojawiły się kamienie. Było nas za dużo. Moja uwaga się rozproszyła na innych, nowych. Było kilka dziewczynek z dwuletnim chłopczykiem na rękach. Więc ni stąd ni z owąd pojawiły się kamyczki. Latały raz w jedną, a raz w drugą stronę, a my graliśmy w środku w wiecznie żywe Uno. Dziś było ekstremalnie dla mnie, ale uważam, że mimo to i dlatego warto się spotkać.

18 września 2010r.

Dowiedziałem się, że BeCeK (Bytomskie Centrum Kultury) organizuje na Bobrku warsztaty plastyczne w sobotę. Pomimo szóstej rocznicy ślubu, postanowiłem tam na chwilkę zajrzeć. Bez gier i całego kramu, ale za to na rowerze. Wybrałem się na skróty przez hałdy na Bobrek. Do centrum handlowego Plejada było łatwo, ale potem… Ubrudzony i zmęczony dotarłem do torów kolejowych. Nad nimi jest droga z chodnikiem. Dobre miejsce do zatrzymania się dla kogoś takiego jak ja, by złapał oddech. Wcześniej dwóch chłopaczków z plastikowymi wiadrami po farbie, mija mnie. Nie widziałem ich wcześniej. Pomyślałem, że idą kraść węgiel, ale nie wiedziałem gdzie. Gdy dotarłem na wiadukt już wiedziałem. Zobaczyłem na torowisku węgiel. Na oko z 2-3 tony, z tej odległości nie jestem pewien, ale wyglądał na orzech. Z krzaków wybiega tych dwóch chłopaków. Od węgla dzieli ich jakiś 100m. dystans. Do budki ze stróżem i z wilczurem, których widzę kolejne 200m. Dobiegają i zaczynają ładować. Nagle słyszę krzyk: Złodzieje, kradną węgiel…!!! To dwóch chłopców stojących na wiadukcie krzyczy. Dwóch niedoszłych złodziei ucieka, zostawiając wiaderka. Tych krzyczących też nie znam. Gdy przechodzą koło mnie, słyszę: Chodźmy do nich, nie będą sami kradli tylko dla siebie. Jestem na miejscu, warsztaty trwają już godzinę. Kilkoro dzieci zebranych wokół kilku sztalug maluje. Z mojej ekipy jest trójka. Zamieniamy kilka słów i muszę się zbierać, by zdążyć ugotować obiad. Jestem jeszcze na Bobrku rowerem w niedzielę. W naszej kaplicy jest nabożeństwo a węgiel koło torów jest już tylko historią.

piątek, 17 września 2010

15 września 2010r.

Pogoda nie nastraja do gry. Od 11.00 jestem na dzielnicy. Dziś postanawiam szukać lostów, tych którzy się zagubili w czasie próby dotarcia do szkoły. Robię dwa koła. Jedno w obrębie centrum dzielnicy i kolejne już na peryferiach. Jest chłodno. Moje rozwalające się buty nie spełniają podstawowych zadań. Jest w nich mokro i ślisko. A sweter i bluza są akurat. Czas pomyśleć o czymś cieplejszym i nieprzemakającym na czas jesienno- zimowy. Sprawdzam teren po hucie, garaże, stary park miejski. Spotykam tylko kilku dorosłych, którzy szukają czegoś innego- złomu. W Biedronce kupuję sok i bułkę. Jest już przed 14.00 a mi doskwiera głód. Na szkolnym boisku spotykam młodzież z Domu Nadziei. Mają zajęcia sportowe. Równą godzinkę. Spotykam umówionych chłopaków. Rozmawiamy. Idziemy odnieść torby. Do szesnastej gramy w kilka gier. Robimy mały turniej w Abalone. Zaczyna padać, więc chowamy się koło przystanku, pod dachem. Dochodzą podróżni, czekający na bankę a chcący schować się przed deszczem. Z zaciekawieniem obserwują nasz mini turniej. Po 16.00 zbieram się do domu. Dziś w parafii promocja audiobooka o Matce Ewie z Miechowic.

14 września 2010r.

I po spływie. Nawet po urlopie, który nie wiem, kiedy mi minął. Pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami byłem jeszcze tydzień na Bobrku. Od 13 września wróciłem na dobre. Udało się mi odnowić kontakty i odnaleźć w nowej sytuacji, jaką jest początek roku szkolnego. Część grupy wakacyjnej, jako grupa powakacyjne się nie pojawiła. No cóż. Każdy ma prawo wyboru. Ja nikogo na siłę nie trzymam. A szkoda, może będzie jeszcze okazja. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest moje wyjście z cienia anonimowości. A to się już dzieje. Gdy idę ulicą jestem już rozpoznawalny. W poniedziałek graliśmy na schodach zamkniętego budynku na rogu ulic Pasteura i Konstytucji. Zaczęliśmy w dwójkę od Abalone. Po kwadransie było już nas czterech i graliśmy w Uno, by potem zagrać w Cytadelę. Co kilka chwil podchodził ktoś z dzieciaków. Obserwowali całe zajście. Słyszałem jak mówili między sobą: to jest ten pan o którym opowiadał Olek*. Chłopaków interesuje gł. sport. Trenują kosza i rugby. Otrzymałem także odpowiedzi na pytanie, które sobie stawiałem ostatnio: Gdzie są dzieciaki z gimnazjum? W kilku kamienicach są pseudo kluby, gdzie młodzi się spotykają. Ja jeszcze na takie spotkanie nie trafiłem. Ale już wiem czego i gdzie mam szukać.


*imiona zostały zmienione.